W nocy z 15 na 16 lutego 1941 r. pierwsi Cichociemni skoczyli do okupowanej Polski. To jedna z najważniejszych dat w historii naszych Wojsk Specjalnych. Tymczasem w czasie pierwszego lotu popełniono poważne błędy, a życiorysy pierwszych zrzutków są mocno pogmatwane. Dlaczego warto o tym wiedzieć? Bo ten wycinek historii pokazuje, że doskonały system szkolenia i przerzutu Cichociemnych rodził się w bólach, a nawet w najbardziej elitarnych formacjach wojskowych znajdowały się czarne owce. Warto o tym pamiętać, szczególnie obecnie, gdy w social mediach niezwykle chętnie i stanowczo dyskutujemy o wdrażaniu nowych programów militarnych czy decyzjach kadrowych.
W powszechnej świadomości każdy z 316 Cichociemnych to wzorzec bohaterstwa i poświęcenia. Skoczkowie spadochronowi AK obejmowali specjalistyczne stanowiska w podziemnym wojsku, wykonywali najbardziej skomplikowane akcje dywersyjne. Zginął co trzeci z nich. Ci, którzy zostali w powojennej Polsce byli ścigani przez reżim komunistyczny. Do końca istnienia PRL pozostawali pod obserwacją służb bezpieczeństwa. Dobrze, że Cichociemni mają taki wizerunek, a młodzi ludzie zafascynowani wojskiem – wzorce do naśladowania.
Ale warto też głębiej zanurzyć się w historię Cichociemnych, żeby lepiej rozumieć współczesność. Wojna nigdy nie jest walką dobrych ze złymi, a żołnierzy nigdy nie należy oceniać w kategoriach czarno-białych. Rzeczywistość zawsze jest bardziej skomplikowana.
Cichociemni: Dylematy współtwórcy koncepcji
Po klęsce wrześniowej Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz” (1906-1944) został zastępcą mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. Przez trzy miesiące walczył w partyzantce. W efekcie apeli radiowych gen. Władysława Sikorskiego, 2 grudnia 1939 r. opuścił oddział „Hubala” i przedarł się do Budapesztu, a następnie do Paryża.
Tam został współtwórcą koncepcji lotniczej łączności z krajem oraz szkolenia Cichociemnych. W 1941 r. jako jeden z pierwszych Cichociemnych skoczył do kraju.
Decyzja o odejściu z oddziału partyzanckiego była dramatyczna. Wielu towarzyszy broni uznało ją za dezercję, chęć przeczekania wojny, a nie walki z bronią w ręku.
Historie „Kotwicza” (który odszedł z oddziału) oraz „Hubala” (który kilka miesięcy później zginął w imię honoru) to przykład dramatycznych wyborów, jakich żołnierz musi podejmować na wojnie. Choć podjęli skrajnie różne decyzje, to obaj przyczynili się do budowy tradycji historycznej Wojska Polskiego.
Pierwszy zrzut Cichociemnych: O 150 km za daleko
Samolot z pierwszymi skoczkami wystartował z Wielkiej Brytanii wieczorem 15 lutego 1941 r. Przeleciał nad Holandią i Niemcami, w okolicach Wrocławia miał skierować się na Częstochowę, potem Włoszczowę. Jakieś 10 km od tej ostatniej miejscowości czekali partyzanci na przygotowanym zrzutowisku. Niestety nawigator pomylił się.
Angielska załoga była przekonana, że zrzutu „na dziko” dokonuje w rejonie miejscowości Słomniki – Proszowice, niedaleko Krakowa. Faktycznie zaś samolot znajdował się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Żołnierze skoczyli w okolicy wsi Dębowiec koło Skoczowa. To miejsce znajdowało się około 150 km od pierwotnie zaplanowanego zrzutowiska. Zaplanowano je na terenie Generalnej Guberni, ale skoczkowie wylądowali w granicach III Rzeszy. Zasobniki ze sprzętem wojskowym wpadły w ręce Niemców. Pasy z zaszytymi dziesiątkami tysięcy dolarów dla podziemnego wojska Cichociemni skutecznie ukryli.
Operacja „Adolphus”: Nie mieliby szans bez lokalnego wsparcia
Pierwszy zrzut miał kryptonim „Adolphus”. Przerzucono wtedy dwóch Cichociemnych: majora Stanisława Krzymowskiego „Kostkę” i rotmistrza Józefa Zabielskiego „Żbika” oraz kuriera Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – bombardiera Czesława Raczkowskiego „Orkana”.
Po wylądowaniu w nieznanym terenie skoczkowie rozdzielili się, aby pojedynczo dotrzeć do Warszawy. Udało im się to wyłącznie dzięki pomocy uzyskanej dzięki sprawnie funkcjonującemu Państwu Podziemnemu.
Najwięcej szczęścia miał „Kostka”. Przedostał się przez granicę i dotarł do Warszawy. 24 lutego 1941 r. zameldował się w punkcie kontaktowym, którego adres otrzymał przed skokiem.
„Żbik” w czasie lądowania uszkodził staw skokowy. Mimo poważnego obrażenia, dotarł do Bielska-Białej, przedarł się przez granicę III Rzeszy z Generalną Gubernią i – dzięki pomocy miejscowych – pociągiem dojechał do Nowego Sącza. Tam ukrywał się u Genowefy Piaseckiej. Po wyleczeniu kontuzji, w kwietniu 1941 r. dotarł do Warszawy i zameldował w punkcie kontaktowym. W maju 1941 r. wrócił pod Dębowiec po ukryte pasy z dolarami i korespondencją polityczną. Przesyłki dostarczył do adresatów.
„Orkana” Niemcy zatrzymali w czasie przekraczania granicy. Uznali go za przemytnika i umieścili w więzieniu w Wadowicach. Siedząc w celi nawiązał kontakt z działaczami Batalionów Chłopskich, m.in. z Wojciechem Jekiełkiem z Osieka koło Oświęcimia. Jekiełek pomógł wykupić go z wadowickiego więzienia. Kurier wspomina o tym w swojej książce „W pobliżu Oświęcimia”. W czasie wojny Czesław Raczkowski został aresztowany przez Niemców i umieszczony w obozie koncentracyjnym Gross-Rosen. Przeżył wojnę. [PRZECZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT W BLOGU DR. ADAMA CYRY HISTORYKA, WIELOLETNIEGO PRACOWNIKA NAUKOWEGO PAŃSTWOWEGO MUZEUM AUSCHWITZ-BIRKENAU W OŚWIĘCIMIU.]
Stanisław Krzymowski „Kostka”: Bardzo pogmatwane losy Cichociemnego
Major „Kostka” służył w Legionach, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Był pilotem. We wrześniu 1939 r. przez Budapeszt i Ateny dotarł do Marsylii. Na Zachodzie ponownie założył polski mundur. Zgłosił się do służby w okupowanej Polsce. Musiał być doskonałym kursantem i dobrze rokować, skoro do kraju wysłano go w pierwszej misji. W okręgu AK Kielce-Radom miał się zajmować przyjmowaniem kolejnych zrzutów.
Jak podaje historyk Krzysztof Tochman w „Słowniku bibliograficznym Cichociemnych”, w 1944 r. Wojskowy Sąd Specjalny Państwa Podziemnego skazał „Kostkę” na karę śmierci. Zarzuty dotyczyły m.in. wymuszania okupów od ukrywających się Żydów. Oskarżenie wniósł Komendant Okręgu, a wyrok zatwierdził Komendant Główny AK gen. Tadeusz „Bór” Komorowski.
Wyroku nie wykonano, Cichociemny ukrywał się, a po kilku miesiącach objął podobne stanowisko w strukturach AK w Piotrkowie Trybunalskim. Tam również odpowiadał za odbiór zrzutów. Działał w konspiracji, potem ukrywał się przed NKWD. Aresztowano go 24 kwietnia 1945 r. Przeszedł kilkutygodniowe ciężkie śledztwo w NKWD, a następnie trafił do polskiego więzienia.
Skomplikowana historia: ostracyzm i odznaczenia
W sierpniu 1945 r. został skazany na 6 lat więzienia za kontynuowanie działalności konspiracyjnej po wyzwoleniu. Objęła go amnestia, wyszedł na wolność pod koniec 1945 r. Został jednak ponownie aresztowany z powodu uchylania się od służby wojskowej i prowadzenie dalszej działalności konspiracyjnej. Uciekł z więzienia i wyjechał na Ziemie Odzyskane. Tam został rozpoznany przez agenta UB. Uniknął aresztowania i kilka dni później, pod koniec lipca 1946 r., nielegalnie przekroczył granicę polsko-niemiecką w okolicach Świnoujścia.
Dotarł do Londynu. Krzysztof Tochman pisze, że z powodu wojennego wyroku śmierci polskie środowiska emigracyjne nie utrzymywały z nim kontaktów. Ten ostracyzm był bardzo dokuczliwy dla Cichociemnego. Historyk podaje również, że „Kostka” w Londynie, w połowie lat 50. minionego stulecia, na krótko podjął współpracę z PRL-owskim wywiadem, któremu przekazywał niewielkiej wartości informacje o emigracji. Następnie wyjechał do Kanady, gdzie zmarł w 1969 r.
Warto dodać, że w uznaniu bohaterstwa w walce „Kostka” został czterokrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych, Srebrnym Krzyżem Zasługi oraz Medalem Niepodległości. Po wojnie Brytyjczycy uhonorowali go The King`s Medal for Courage in the Cause of Freedom – medalem dla obcokrajowców, którzy ponadprzeciętnie przyczynili się do zwycięstwa nad Niemcami.
Tradycja w wojsku: rzeczywistość jest bardziej skomplikowana
Zarówno mjr „Hubal”, jak i Cichociemni zajmują trwałe miejsce w historii wojska. Są ważnymi elementami jego tożsamości i tradycji – jednym z najistotniejszych elementów spajających wojsko. Aby przemawiała do serc i umysłów współczesnych żołnierzy musi być prosta, spójna i jednoznaczna.
Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana. Badaniu tego tematu poświęciłem kilka lat studiów i ponad 20 lat obserwacji. Efektem jest artykuł – naukowy, ale czyta się go dobrze. Zapraszam do lektury „Tradycja jako element budowy tożsamości. Przypadek żołnierzy oddziałów Wojsk Specjalnych”.