Tuż przed rozpoczęciem wojny między Układem Warszawskim a NATO, niewielkie grupki polskich żołnierzy miały rozbrajać miny jądrowe ukryte w Niemczech Zachodnich. Te małe, kilkudziesięciokilogramowe beczki o niewyobrażalnej sile niszczenia, ustawiono by zatrzymać czołgi nacierające ze Wschodu…
Publikacja powstała na podstawie wspomnień żołnierzy oraz wojskowych dokumentów, ujawnionych przez Ministerstwo Obrony Narodowej, dopiero w 1995 roku!
Tekst ilustruje kilkadziesiąt kopii tajnych dokumentów.
Ze wstępu
W 1987 roku Żelazna Kurtyna coraz bardziej chyliła się ku upadkowi. Do Polski z pierwszym koncertem przyleciała „Metallika”. Jan Paweł II przybył z kolejną pielgrzymką do Ojczyzny. W Moskwie brytyjska premier Margaret Thatcher spotkała się z opozycjonistą Andriejem Sacharowem. A w Berlinie Zachodnim amerykański prezydent Ronald Reagan wezwał przywódcę ZSRR Michaiła Gorbaczowa do zburzenia Muru Berlińskiego. Te zdarzenia dobrze wróżyły na przyszłość. Wszystko wskazywało na coraz większe ocieplenie między Wschodem a Zachodem.
Ale wiosną tego samego, 1987 roku, w niewielkiej sali wykładowej pilnie strzeżonego budynku w Akademii Sztabu Generalnego w podwarszawskim Rembertowie, zebrało się kilkunastu naukowców i oficerów. Przed wejściem każdy z nich musiał pokazać zaświadczenie kontrwywiadu, że może brać udział w naradach zaklasyfikowanych jako „tajne”.
Okazją do spotkania była obrona pracy naukowej jednego z najzdolniejszych polskich saperów, wykładowcy ASG, pułkownika Bronisława Pawłowskiego. Ten doświadczony naukowiec, uczestnik wojennej misji w Wietnamie zajmował się minami jądrowymi. Tajną bronią rozlokowaną na terenie RFN.
Liczące kilkaset stron opracowanie, idealnie wpisywało się w najnowsze polecenia generała Floriana Siwickiego – ministra obrony narodowej. W podpisanym przez niego, utajnionym dokumencie „Rozkaz Ministra Obrony Narodowej do szkolenia Sił Zbrojnych PRL w 1987 roku”, w punkcie 28, podpunkcie „F” Florian Siwicki zalecał: „należy skuteczniej szkolić oddziały z prowadzenia rozpoznania i niszczenia min jądrowych”.
To oznaczało, że armia musi jeszcze intensywniej przygotowywać niewielkie grupy żołnierzy, którzy tuż przed wybuchem trzeciej wojny światowej zostaną przerzuceni do Republiki Federalnej Niemiec. Tam w samobójczych misjach „ochotnicy” mieli rozbrajać miny atomowe, czekające na dywizje czołgów z czerwonymi gwiazdami na pancerzach. Wojskowi wiedzieli, że te misje byłyby straceńcze. Ładunki jądrowe montowano bowiem tak, aby nie dało się ich rozbroić…
– Mieliśmy świadomość, że to byłyby ataki samobójcze – spokojnie opowiada podpułkownik Andrzej Żdan, dowódca kompanii komandosów z Bolesławca, którzy szkolili się do tego zadania.
(…)
W 1951 roku saperzy z jednostek US Army stacjonujących w Republice Federalnej Niemiec zaczęli budować dziwne konstrukcje. Ponieważ zachowywano przy tym maksimum dyskrecji, a budowle powstawały niedaleko granicy z Niemiecką Republiką Demokratyczną, więc niektórzy uważali, że to po prostu nowy system bunkrów.
Dziwne to były obiekty. Część z nich bardziej przypominała studzienki i ciągi kanalizacyjne, niż stanowiska obrony. W niektóre ledwo wciskał się dorosły człowiek. Zaledwie garstka wtajemniczonych wiedziała, że to nowy system obrony. Studnie miały służyć jako miejsca ukrycia nieznanej wcześniej broni Paktu Północnoatlantyckiego – min atomowych.
W 1957 roku budowę przejęły niemieckie wojska obrony terytorialnej. Wielkim zwolennikiem potężnych min stał się zachodnioniemiecki generał Heinrich (dla znajomych Heinz) Trettner. Gdyby doszło do wojny Układu Warszawskiego z NATO, generał chciał zamienić sporą część swojego kraju w wielki, skażony pas ziemi spalonej.
Koncepcję oficjalnie nazywano „Planem Trettnera”.
Ebook
Wydawnictwo Creatio PR / Konwersja KOOBE sp. z o.o.
Warszawa 2013