Co dla mężczyzny jest trudniejsze? Odebranie porodu i samodzielna opieka nad noworodkiem? Czy może konikotomia – przypominająca poderżnięcie gardła rannemu towarzyszowi broni? Komandos po Special Operations Combat Medic, zaawansowanym kursie dla medyków sił specjalnych USA musi takie rzeczy robić bez chwili wahania. Dotychczas SOCM zaliczyło tylko dwóch Polaków, doświadczonych operatorów Wojsk Specjalnych. Każdy z nich dysponuje umiejętnościami, którymi można obdzielić spory zespół ratowników. Bo główny cel kursu jest jasny. Operator, który go ukończy musi w warunkach pola walki, przez 72 godziny, podtrzymać życie ciężko rannego kolegi.

– To wynika ze specyfiki sił specjalnych. Dlatego ratownicy powinni mieć wiedzę szerszą, niż koledzy z sił konwencjonalnych, a niekiedy nawet lekarze – opowiada Sikor, żołnierz Jednostki Wojskowej Komandosów, który właśnie odbywa końcowe praktyki w szpitalu. Pod koniec kwietnia, po szesnastu miesiącach szkolenia, wraca do Polski.
Ten podoficer na sobie sprawdził, jak ważną rolę na misji odgrywa ratownik medyczny. W czasie drugiej zmiany w Iraku, w zasadzce kula z kałasznikowa przebiła hełm Sikora, ale tylko drasnęła ucho. Chwilę później dostał w bark. Znowu szczęśliwie. Kula przeszła przez mięśnie, nie uszkodziła kości, nerwów, arterii… Odmówił rotacji medycznej do kraju, po kilku tygodniach leczenia w szpitalu polowym wrócił do oddziału. Potem kolejny raz służył w Iraku i w Afganistanie. Jest jednym z pierwszych odznaczonych Orderem Krzyża Wojskowego, współczesnym odpowiednikiem orderu Virtuti Militari.

– W wojsku służy niewielka grupa żołnierzy, którzy zaliczyli amerykański kurs „czerwonej taktyki”, ale ukierunkowany na pododdziały piechoty. Ci z sił specjalnych mają zdecydowanie większe uprawnienia. „Konwencjonalni” mogą podać poszkodowanemu ponad 40 lekarstw, specjals – ponad 100 – mówi Wir, także żołnierz z JWK, pierwszy Polak po SOCM. Ukończył je w 2010 r. Służył na misjach w Macedonii, Iraku i Afganistanie.

W Afganistanie „w wolnych chwilach” pełnił dyżury latając w amerykańskich śmigłowcach ratowniczych. – Latało także kilku innych medyków z naszych sił specjalnych. Nigdy nie miałbym możliwości nabrania takiego doświadczenia, jak w czasie pracy w MEDEVAC-u. Zgodnie z prawem międzynarodowym śmigłowce ratownicze nie są uzbrojone. Załoga może posiadać tylko broń osobistą. Tymczasem talibowie często je ostrzeliwują. Więc z naszymi karabinkami byliśmy sporym wsparciem ogniowym. Także dlatego Amerykanie chętnie nas zabierali – wspomina Wir.

W odróżnieniu od medyków z oddziałów konwencjonalnych, ci po ukończeniu SOCM wykonują zaawansowane procedury medyczne, w „normalnych” warunkach zarezerwowane dla lekarzy. Mogą więc podwiązywać żyły w urwanych kończynach, szyć rany, wkłuwać się w żyły szyjne w przypadku zapadnięcia się obwodowych naczyń krwionośnych, odbarczać odmę prężną lub krwotoczną za pomocą drenażu klatki piersiowej. – Mówiąc najprościej, w klatce piersiowej, między piątym a szóstym żebrem trzeba skalpelem wykonać nacięcie, przebić się do opłucnej, włożyć tam plastikową rurkę, po czym zaszyć nacięcie, żeby ustabilizować rurkę. Dzięki temu z jamy opłucnej można usunąć, zagrażające życiu rannego, powietrze i płyny. W Polsce taki zabieg wykonuje zwykle chirurg i najczęściej dopiero w szpitalu – wyjaśnia Wir.

Medyk specjalsów ma też uprawnienia do dożylnego podawania narkotycznych środków przeciwbólowych czy lekarstw prowadzących do zwiotczenia pacjenta. – Osobiście robiłem to trzy razy w czasie lotów MEDEVAC – kontynuuje Wir.
Ostatnią deską ratunku dla rannych z rozległymi obrażeniami twarzy, którym nie da się udrożnić dróg oddechowych, jest konikotomia. Polega na przecięciu więzadła pierścienno-tarczowego pod chrząstką krtaniową zwaną „jabłkiem Adama”. – Ten krwawy zabieg wykonuje się, gdy nie ma czasu na podobną, ale trudniejszą, czasochłonną tracheotomię – wyjaśnia Wir.

Dlaczego dotychczas tylko dwóch Polaków wysłano na kurs SOCM?

– Szkolenie jest piekielnie drogie. Instruktorzy mówią nam że jesteśmy „chodzącymi milionerami”, tyle w nas zainwestowano. Ale trzeba też jasno powiedzieć, że nie ma wielu chętnych. Szkolenie jest czasochłonne, trwa szesnaście miesięcy. A przed wyjazdem trzeba spełniać wyśrubowane wymagania: świetnie znać język angielski, mieć licencjat z ratownictwa medycznego i jednocześnie być operatorem w jednostce specjalnej. Przygotowania do szkolenia zajęły mi mnóstwo czasu. Trzy i pół roku trwały studia, półtora roku – kurs językowy – opowiada Sikor.

Dwie mile w 14 minut

Studenci mieszkają w jednoosobowych pokojach, w hotelu wojskowym, oddalonym jakieś pół kilometra od szkoły. – Pokój ma łazienkę, mały aneks z kuchenką mikrofalową, lodówką i ekspresem do kawy. No i oczywiście nieograniczony dostęp do internetu. Na każdym piętrze są pralnie oraz suszarki. Wyżywienie zapewnia stołówka – wspomina Wir.

Dzień szkolenia zaczyna się od zbiórki o godz. 06.30. – W zależności od prowadzącego, „rozruch poranny” to bieg na dystansie od 2 do 5 mil. Przynajmniej raz w tygodniu jest marsz na 10 mil z plecakiem ważącym 25 kilogramów. Raz w miesiącu, w ramach ćwiczeń porannych, przechodzimy egzamin ze sprawności fizycznej. Dwukrotne niezaliczenie którejkolwiek konkurencji skutkuje wylotem z kursu – relacjonuje Wir. Normy wyśrubowano: bieg na 2 mile w czasie poniżej 14 minut, minimum 50 pompek w czasie 2 minut, minimum 60 brzuszków w takim samym czasie.
W ramach SOCM każdy musi też wykonać przynajmniej cztery skoki spadochronowe.

Poranny rozruch kończy się o godz. 08.30. Półgodzinna przerwa musi wystarczyć na poranną toaletę oraz śniadanie. Zajęcia rozpoczynają się o godz. 9, trwają do godz. 17.30, a niekiedy nawet do 21.30.

– Każdy etap zalicza się egzaminem. Odpadasz, jeśli nie zdobyłeś na nim 75 proc. punktów. Wyjątek to test dotyczący zabiegów ratujących życie (BLS – Basic Life Support). W tym wypadku limit wynosi 84 proc. Co ciekawe i motywujące do nauki, z jednej strony na każdym jego etapie opóźniającym się kursantom grozi usunięcie ze szkolenia. Ale z drugiej – kolejne egzaminy państwowe podwyższają uprawnienia ratownicze, z których Amerykanin może skorzystać po zdjęciu munduru – mówi Sikor.

Ciekawy jest system doszkalania osób osiągającym słabe wyniki. W razie niezaliczenia któregokolwiek z egzaminów, student musi uczestniczyć w tzw. study hall, dodatkowych zajęciach obejmujących program niezaliczonej tematyki. Odbywają się one wtedy, gdy reszta ma czas wolny.

– W tych zajęciach trzeba też uczestniczyć, jeśli ktoś ma średnią z wszystkich egzaminów poniżej 80 proc. Zostaje z nich zwolniony, jeśli ten próg przekroczy. Dodatkowo, w czasie egzaminu poprawkowego, trzeba zdawać program całego etapu kursu, a nie tylko części, której dotyczył pierwotny egzamin. Oblanie powoduje usunięcie z SOCM. Studenci z krajów nieanglojęzycznych mogą podczas egzaminów pisemnych korzystać ze słownika, mają też 10 proc. więcej czasu na przygotowanie odpowiedzi. To jednak nie obowiązuje w czasie ostatniego sprawdzianu z anatomii. Jakakolwiek próba oszukiwania karana jest natychmiastowym usunięciem z kursu oraz dyscyplinarnym wyrzuceniem z sił specjalnych. Bez możliwości ponownego starania się o przyjęcie! – opowiada Wir.

Oswoić specjalistyczny język

Amerykanie bardzo elastycznie podchodzą do programów szkolenia, analizują raporty medyczne z misji i do nich dostosowują szkolenie. Dlatego kursy Wira i Sikora różniły się w szczegółach. Generalnie całe szkolenie składa się z dwóch części. Obcokrajowcy muszą przejść szkolenie podstawowe, które nie wnosi wiele dla doświadczonych ratowników. Ale pozwala oswoić się ze specjalistycznym językiem. Bez tego etapu żołnierze z innych armii mieliby spore problemy podczas szkolenia zaawansowanego.

– W USA jestem od początku stycznia 2012 r. Najpierw trafiłem na dwumiesięczny kurs językowy w bazie Sił Powietrznych Lackland w Teksasie. Już drugiego dnia zrobiono nam test językowy. Gdybym go oblał, natychmiast wracałbym do kraju. Po zaliczeniu kilku innych sprawdzianów zostałem skierowany na „68W Health Care Specialist” – wspomina Sikor.

Na siedemnaście tygodni wyjechał do Fort Sam Houston, głównej bazy szkoleniowej amerykańskiego personelu medycznego. Tam najpierw przygotowywano kursantów do pracy w charakterze EMT (Emergency Medical Technician). Na końcu każdy musiał zdać egzamin państwowy na stopień EMT-B.

– W USA funkcjonuje zupełnie inny system ratownictwa, więc trudno porównywać z Polską. Ale można przyjąć, że to odpowiednik „ratownika medycznego podstawowego” – tłumaczy żołnierz. Następnie kursanci, podzieleni na około pięćdziesięcioosobowe grupy, rozpoczynają drugą część szkolenia wstępnego. Ta opiera się na podstawach TCCC (Tactical Combat Casualty Care). Kurs kończy się dwutygodniowym ćwiczeniem.

Właściwe szkolenie SOCM prowadzone jest w bazie sił specjalnych Fort Bragg w Północnej Karolinie. Trwa trzydzieści tygodni i zostało podzielone na sześciotygodniowe bloki.

Pierwszy to EMT Module, ściśle związany z ratownictwem cywilnym.

– Ponieważ nie wszyscy kursanci kierowani są do Lackland, więc tutaj na początku znowu przerabiałem ten sam program i ponownie zdawałem egzamin. Na tym etapie uczono nas podstaw „medycznej matematyki” (Medical Math) – obliczania dawek leków. Kolejnym epizodem są tematy dotyczące zabiegów ratujących życie (BLS) – tłumaczy Sikor.
– Zasada jest taka, że nikt nie ogranicza dostępu do wiedzy. Każdy student ma przepustkę-klucz, zapewniający stały dostęp do laboratoriów. Możesz ćwiczyć kiedy tylko chcesz – dodaje Wir.

Zdawać egzaminy w biegu

Gdy tylko pogoda pozwala, zajęcia prowadzone są na zewnątrz budynków. Rozpoczynają się o godz. 9 i zwykle trwają do 17, z godzinną przerwą na lunch.

Blok (Anatomy and Physiology/Physical Exam) dotyczy anatomii i fizjologii. Zaczyna się od informacji podstawowych, ale instruktorzy szybko przechodzą do kompleksowego omawiania każdego z jedenastu systemów: nerwowego, mięśniowego, szkieletowego, krwionośnego itd.

– W ramach szkolenia praktycznego, mieliśmy do dyspozycji 25 ciał ludzkich, które na zajęcia wyciągano z formaliny. W zależności od omawianego tematu, ciała poddano sekcjom, które szczegółowo pokazywały dany organ czy grupę mięśni – wspomina Wir.

W tym etapie egzaminy organizowane są nawet dwa razy w tygodniu. Pierwszą fazę kończy „pin test”.
– Na zaliczenie pisemnego testu miałem 50 minut, w tym czasie musiałem odpowiedzieć na 100 pytań dotyczących szczegółowej znajomości anatomii oraz działania systemów w organizmie. Przygotował go jeden z instruktorów. Wbijał kolorowe pinezki w wybrane przez siebie części ciała wyciągniętego z formaliny. Musiałem znać np. łacińskie nazwy mięśni oraz ich rolę. Na każdą odpowiedź miałem 30 sek.– mówi Wir.

Następna faza to „Clinical Medicine Block”. Studenci uczą się zagadnień związanych z patofizjologią. – Mówiąc najprościej: jak rozpoznawać, a potem leczyć. Wysłano nas na praktyki do ośrodków zdrowia na terenie Fort Bragg. Dla mnie ciekawe były zajęcia z podstaw stomatologii. Uczyliśmy się zarówno teoretycznie, jak i praktycznie – opowiada Sikor.

Oprócz ćwiczeń na zaawansowanych manekinach-symulatorach, każdy „pracuje” także na własnym partnerze. – Wykonywaliśmy na sobie m.in. miejscowe zabiegi znieczulające z użyciem lidokainy – podkreśla Wir.

Podejmowanie działań związanych z zaawansowanymi zabiegami ratującymi życie w sytuacjach kryzysowych, to temat etapu „Trauma I Block”. – Ta część kursu prowadzona jest na podstawie podręcznika Prehospital Trauma Life Support (PHTLS). Zajęcia skupiają się na ranach i obrażeniach, z którymi styka się ratownik medyczny, działający w środowisku zarówno cywilnym, jak i wojskowym. Nacisk kładziony jest na rozpoznawanie oraz leczenie wszystkich rodzajów wstrząsu, oparzeń, ran postrzałowych, kłutych, złamań, resuscytację płynową, zaawansowane udrażnianie dróg oddechowych. Łącznie z konikotomią – kontynuuje operator.

Studenci uczą się postępowania z pacjentem z zatrzymaną akcją krążenia. To szkolenie oparto jest dziesięciu kluczowych przypadkach. Kursant udziela pomocy jako ratownik działający samotnie, członek zespołu oraz szef zespołu.

Instruktorzy systematycznie wprowadzają coraz więcej skomplikowanych zajęć praktycznych. – To m.in. płynoterapia, leczenie wstrząsu hipowolemicznego i krwotocznego z wkłuwaniem się do naczyń, żył, szpiku, z wykorzystaniem zestawów do wykonywania iniekcji doszpikowych FAST 1 i EASY IO, intubacja dotchawicza, badanie ultrasonograficzne E-FAST, odbarczanie odmy prężnej za pomocą igły, cewnikowanie, aplikacja sondy nosowo-żołądkowej, zapoznanie z podstawowymi technikami postępowania z ranami i techniki zakładania szwów. Tych zajęć nie da się porównać ze studiami, które kończyłem w Polsce. Krajowy ratownik medyczny zwykle nie ma możliwości wykonywania takich zabiegów – wylicza Sikor.

Etap kursanci tradycyjnie zaliczają serią egzaminów, z ostatnim – państwowym – dającym certyfikat „PHTLS Provider”. Po testach pisemnych jest seria egzaminów praktycznych. Całość wieńczy pięciomilowy „Mongrel run”. To bieg w pełnym oporządzeniu i z plecakiem medycznym. Po każdej mili kursant zdaje kolejny sprawdzian. Instruktor decyduje, czy będzie to np. tamowanie krwotoków, terapia płynowa, czy intubacja? O wyniku decyduje czas dotarcia na metę oraz suma punktów zdobytych na każdej stacji sprawnościowej.

Działać z zegarkiem w ręku

Pierwszym, w pełni praktycznym, prowadzonym „w polu”, etapem SOCM jest „Trauma II Block.
– Po półrocznym siedzeniu w większości nad książkami i w salach wykładowych, ten czas jest świetną odmianą. Podzielono go na trzy części: dziesięciodniowy Trauma Patient Assessment (TPA) zapoznający studentów z praktyką postępowania z pacjentem na polu walki. Tu głównie chodzi o zapoznanie z sekwencjami działań (tzw. Systematic Approach). Instruktorzy wprowadzają nam „timing”. Wszystko wykonujemy na czas, pracując w sześcioosobowych zespołach – wspomina operator.

Zwykle jeden z kursantów jest „rannym”. Specjalny zespół przygotowuje „obrażenia”. Wykorzystuje się do tego imitacje ran i sztuczne płyny fizjologiczne.

– Instruktorzy wymyślają najróżniejsze obrażenia. Łączy je tylko jedno: każdy „ranny” jest w sytuacji zagrażającej życiu. Najczęściej spowodowane jest to „amputacją kończyny”, „masywnym krwotokiem tętniczym”, bądź „niedrożnością dróg oddechowych”. Dodatkowo poszkodowany może mieć kilka lżejszych „obrażeń”, które także należy prawidłowo zaopatrzyć. No ale te nie są już tak poważne, żeby w ciągu kilku minut doprowadzić do śmierci – opowiada Sikor.

– Ja ćwiczyłem na kolegach, koledzy na mnie. Nie jest to przyjemne. Aplikacja opaski uciskowej trwa do momentu zaniku pulsu w zaopatrywanej kończynie. Udrażnianie dróg oddechowych prowadzi się za pomocą rurki nosowo-gardłowej, do tego robiliśmy cewnikowanie, dożylne podawanie leków. Oczywiście zamiast nich podaje się sól fizjologiczną z fiolek oznaczonych nazwą danego leku. Każdy samodzielnie musi obliczyć dawkę oraz sposób jego podawania. Zaawansowane procedury chirurgiczne ćwiczyliśmy na manekinach – dodaje Wir.

Po zaliczeniu kolejnej serii egzaminów, kursanci nadal działają w sześcioosobowych zespołach. Następny etap obejmuje zaawansowane procedury chirurgiczne na polu walki – Trauma Surgical Skills (TSS). Umiejętność prowadzenia zabiegów chirurgicznych kursanci doskonalą na zwierzętach wprowadzonych w stan śpiączki farmakologicznej. Ten etap bezpośrednio łączy się z kolejnym – Combat Trauma Management (CTM). Wykonują to samo, co w czasie TSS, ale w terenie, z olbrzymim reżimem czasowym.

Traumę „B” kończy egzamin praktyczny. W ciągu pół godziny, trzeba zaopatrzyć ciężko poszkodowanego, ustabilizować jego funkcje życiowe, przeprowadzić badania urazów, zaaplikować leki i przygotować rannego do ewakuacji medycznej.

Odpada co drugi kursant

Ostatnią częścią treningu w Fort Bragg jest „Trauma III Block”. Podobnie, jak poprzednie, podzielona została na fazy. Pierwsza, tygodniowa, związana jest z TCCC (Tactical Combat Casualty Care). Kończy się egzaminem pisemnym i praktycznym. Po tych zajęciach student musi poradzić sobie z segregacją medyczną w sytuacjach zdarzeń masowych tzw. Mass Casualty Management.

– Scenariusze są różne. Ja kierowałem akcją po „katastrofie śmigłowca”. Szkolenie uczy m.in. umiejętnego i prawidłowego oznaczenia każdego z poszkodowanych odpowiednim kolorem opaski. To decyduje o kolejności ewakuacji medycznej – wyjaśnia Wir.

Kolejny punkt szkolenia to dwutygodniowe Advanced Trauma Management (ATM). Każdy był wtedy członkiem sześcioosobowego teamu i pracował w namiotowym szpitalu polowym. „Pacjentów” podgrywały symulatory medyczne. Reagowały adekwatnie do postępowania ratowników. Po „zachowaniu pacjentów” oraz na ekranach komputerów kursanci obserwowali „poziom świadomości” czy „funkcje życiowe”.

– Dzięki temu miałem m.in. możliwość stabilizowania pacjentów we wszystkich rodzajach wstrząsu. Podczas egzaminu student pełni rolę „głównego medyka”. Ma za zadanie ustabilizować „pacjenta” tak, aby ten był zdolny do dalszej ewakuacji – relacjonuje Sikor.

Ostatnia, czterodniowa, faza tego szkolenia to Field Training Exercise (FTE). Polega głównie na zdawaniu kolejnych testów.

– Najtrudniejsza jest CTM (Combat Trauma Management), skupiająca w sobie całą dotychczas zdobytą wiedzę. Każdy trening oraz egzamin odbywa się w pełnym oporządzeniu, kamizelce kuloodpornej, hełmie, z bronią, środkami do łączności ze śmigłowcem MEDEVAC oraz standardowym plecakiem medycznym. Kursant musi wykonać działania pozwalające na utrzymaniu poszkodowanego przy życiu przez kolejne 72 godziny – wyjaśnia Wir.
O trudności tego egzaminu świadczy fakt, że instruktorzy dopuszczają aż trzykrotną możliwość jego zdawania. Mimo to, na tym etapie odpada statystycznie połowa kursantów!

– Ostatnim egzaminem pisemnym jest państwowy Advanced Tactical Practitioner (ATP). Daje stopień ratownika taktycznego. Ani w Polsce, ani nawet w innych służbach w Stanach Zjednoczonych, nie ma odpowiednika ATP. To twór stworzony specjalnie na potrzeby dowództwa sił specjalnych USSOCOM. ATP pozwala żołnierzom amerykańskich formacji specjalnych wykonywać funkcję medyka w czasie misji zagranicznych – podkreśla Sikor.

Leczyć dzieci, odbierać porody

SOCM kończy się etapem Clinical Rotation. To miesiąc praktyk w dużych, cywilnych szpitalach oraz w zespołach wyjazdowych Emergency Medical Services. EMS to element państwowego systemu ratownictwa medycznego.
– Miejsca praktyk wybierane są tak, aby kursanci mieli do czynienia z jak największą ilością ran postrzałowych i wypadków zagrażających życiu. W czasie praktyki student działa samodzielnie, jest w pełni odpowiedzialny za podejmowane decyzje. Posiada dostęp i może podawać większość leków, w tym narkotyczne środki przeciwbólowe. Jeśli w szpitalu nie było akurat ciężkich przypadków, kierowano nas do centrum pooparzeniowego, gdzie zajmowaliśmy się opieką nad ciężko oparzonymi – wspomina Wir.

Podobnie jak każdy absolwent SOCM, Wir i Sikor musieli samodzielnie odebrać dziesięć naturalnych porodów oraz asystować przy cesarskich cięciach.

– Amerykanie przykładają dużą wagę do umiejętności niesienia pomocy poszkodowanym dzieciom. Dlatego oprócz szkolenia dotyczącego przedszpitalnego postępowania z dziećmi (Pediatric Education Prehospital Professionals – PEPP), odbywałem praktykę na oddziale pediatrycznym, gdzie leżały dzieci w stanie krytycznym – kontynuuje Wir.

Program Special Operations Combat Medic budzi podziw nie tylko u kursantów zagranicznych, ale także ratowników medycznych z innych formacji mundurowych funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych. Polskim operatorom przyda się w czasie służby na misjach. W kraju, z powodu obowiązujących przepisów, sporej części umiejętności nie będą mogli wykorzystać.

Jarosław Rybak


Fot. Odznaka ośrodka, w którym odbywają się kursy Special Operations Combat Medic. Źródło: Internet

Lista niektórych procedur oraz ich minimalna ilość, jaką uczestnik kursu SOCM musi wykonać w czasie miesięcznej praktyki w szpitalu (niezrealizowanie któregokolwiek z punktów powoduje niezaliczenie całego, kilkunastomiesięcznego kursu):

  • Administracja tlenoterapii – min. 10 razy.
  • Aplikacja rurki nosowo-gardłowej – min. 10 razy.
  • Aplikacja rurki ustno-gardłowej – min. 15 razy.
  • Intubacja – min. 15 razy.
  • Bezpieczna aplikacja wenflonu – min. 80 (w tym 10 do żył zewnętrznych szyjnych).
  • Szycie ran – min. 50.
  • Unieruchomienie złamanych kończyn – min. 10 razy.
  • Unieruchomienie odcinka szyjnego kręgosłupa po podejrzeniu uszkodzenia – min. 15 razy.
  • Wykonanie badania EKG z prawidłowym odczytem wyniku – min. 25 razy.
  • Wykonanie zewnętrznego masażu serca – min. 10 razy.
  • Dekompresja odmy prężnej za pomocą igły do odbarczania – min. 3 razy.
  • Drenaż klatki piersiowej – min. 3 razy.
  • Cewnikowanie pęcherza moczowego – min. 10 razy.
  • Odbieranie porodu drogą naturalną oraz opieka nad noworodkami w czasie do 30 minut po porodzie – min.10 razy.
  • Opieka nad pacjentami psychiatrycznymi i po próbie samobójstwa – min. 5 razy.

Absolwent kursu SOCM MEDIC musi m.in. posiadać następujące umiejętności:

  • Basic Sciences: rozumieć podstawową terminologię medyczną, podstawy anatomii i fizjologii, podstawy medycznych obliczeń matematycznych oraz kalkulacji farmakologicznych, podstawy patofizjologii medycyny ratunkowej oraz problematyki pacjentów „traumatycznych”.
  • Farmakologia : mieć wiedzę i umiejętności do poprawnego stosowania leków, leczenia bólu, zastosowania płynoterapii.
  • Joint Operational Medicine: rozumieć podstawy medycyny środowiskowej, potrafić planować misje specjalne pod kątem medycznym, znać zasady transportu poszkodowanych, poziomy opieki, zrozumieć zagadnienia dotyczące medycznego wsparcia logistycznego, umieć identyfikować i wdrażać zasady tzw. medycyny prewencyjnej, znać zasady „field sanitation” (budowy polowych szaletów, pryszniców, gospodarki odpadami) oraz metody uzdatniania i oczyszczania wody.
  • Environmental Injuries (Obrażenia środowiskowe): nieść pomoc w przypadkach przegrzania, udaru cieplnego, pogryzień i ukąszeń, podtopień, porażeń prądem, odmrożeń, reakcji alergicznych, choroby wysokościowej.
  • Tactical Medicine (Medycyna taktyczna): prowadzić wstępne postępowanie z pacjentem urazowym, prowadzić segregację (triage) na polu walki, identyfikować mechanizmy obrażeń (np. urazy penetrujące, tępe, oparzenia, urazy zmiażdżeniowe), rozpoznać i postępować z obrażeniami ortopedycznymi, rozpoznać stany psychozy, depresji oraz reakcji na stres pourazowy, urazowe obrażenia mózgu (TBI), znać i zastosować ratunkowe zabiegi kardiologiczne: Podstawowe Zabiegi Ratujące życie (BLS), Zaawansowane Zabiegi Ratujące Życie (ACLS), Paediatric Emergencies for Pre-Hospital Providers (PEPP – przedszpitalne postępowanie z dziećmi), Tactical Combat Casualty Care (TCCC) oraz PreHospital Trauma Life Support (PHTLS – przedszpitalne postępowanie z pacjentem urazowym).
  • Clinical Medicine (Medycyna Kliniczna): prowadzić szczegółowe badanie fizykalne pacjenta, rozpoznawać zagrożenia życia, rozpoznawać i wstępne leczyć specyficzne medyczne zagrożenia życia, leczyć choroby powszechne z wykorzystaniem leków dostępnych bez recepty, powszechne urazy sportowe, stosować triage, zaawansowane udrożnianie dróg oddechowych, leczenie wstrząsu hipowolemicznego/krwotocznego, postępować z obrażeniami dróg moczowo-płciowych, oparzeniami, obrażeniami głowy i szyi, postępować z obrażeniami klatki piersiowej, brzucha, kręgosłupa, kończyn górnych i dolnych (złamaniami otwartymi i zamkniętymi, zespołem ciasnoty wewnątrzpowięziowej), częstymi zwichnięciami, urazami obręczy miednicy, ranami powstałymi w wyniku amputacji.
  • Clinical Skills (Umiejętności kliniczne): komunikować się z pacjentem, prowadzić dokumentację (SOAP notes), stosować zasady postępowania sterylnego, utrzymać drożność dróg oddechowych pacjenta, monitorować saturację, podawać tlen, wentylować pacjenta z wykorzystaniem worka rozprężalnego, intubować dotchawiczo, prowadzić akcję resuscytacyjną, odbarczać odmę prężną z wykorzystaniem igły, a także drenażu jamy opłucnej, używać opaskę zaciskową, podwiązywać naczynia krwionośne, używać środki tamujące krwawienie, opatrunki uciskowe, pobierać próbki krwi, inicjować wlew dożylny, inicjować dostęp dożylny i doszpikowy z wykorzystaniem różnych systemów, stosować znieczulenie ogólne i miejscowe, szyć rany, drenować wysięki, usuwać ciała obce z zewnętrznego kanału słuchowego, wykonywać podstawowe zabiegi pielęgniarskie (postępować z ranami, cewnikować, prowadzić pomiar bilansu moczu), rozpoznawać i stwierdzać zgon.