Trwający właśnie Rok Cichociemnych jest świetną okazją do promocji Obrony Terytorialnej. Ale nie – jak się to teraz często i błędnie robi – do opowiadania, że żołnierze OT będą wykonywać działania specjalne. Korzystając z olbrzymiej popularności Skoczków Spadochronowych Armii Krajowej warto pokazywać rolę „ludzi z cienia”. Czyli zaplecza, bez którego najlepsi komandosi nie wykonaliby żadnej operacji. Organizacja takiego wsparcia to m.in. zadanie dla Obrony Terytorialnej.


Spora grupa nie tylko młodych ludzi służbę w Obronie Terytorialnej kojarzy z wykonywaniem działań specjalnych: pozyskiwania „języków”, uwalniania zakładników, niszczenia „zielonych ludzików”. Niestety, część decydentów (zarówno w garniturach jak i mundurach) tę fikcję wzmacnia. Widać to choćby po scenariuszach ćwiczeń, w których wspólnie z wojskiem działają członkowie organizacji paramilitarnych.

Rzeczywistość okaże się jednak bardziej banalna, a zadania przydzielane Obronie Terytorialnej – nie tak spektakularne, ale bardzo odpowiedzialne. To będzie np. profesjonalna organizacja zaplecza dla specjalsów przerzucanych na tereny opanowane przez przeciwnika.

Rok Cichociemnych sprzyja promowaniu zadań dla „ludzi z cienia”. Wystarczy dokładniej poznać historię. Do okupowanej Polski przerzucono zaledwie ponad 300 Skoczków Spadochronowych AK (316 wyleciało do kraju, ale kilku zginęło w trakcie lotu lub skoku). Żeby jednak przerzuty się udały, w kraju ryzykowało życie tysiące anonimowych żołnierzy Armii Krajowej.

Ci „ludzie z cienia” organizowali zrzutowiska, meliny dla skoczków, ukrywali zasobniki z bronią i wyposażeniem, pomagali w dotarciu do Warszawy, byli przewodnikami po okupacyjnej rzeczywistości. Takie zadania można mnożyć. Łączy je wspólny mianownik: „ludzie z cienia” ryzykowali zdecydowanie bardziej, niż Cichociemni. Skoczkowie lądowali, ukrywali się w pobliżu, potem korzystali ze wsparcia gwarantowanego przez sprawnie działające Państwo Podziemne.

Dlaczego „ludzie z cienia” ryzykowali bardziej? Bo działali w rodzinnych stronach, użyczali własnych domów, w których mieszkali z najbliższymi. W przypadku wsypy represje Niemców obejmowały nie tylko AK-owca, ale też jego rodzinę. Wielu przypłaciło to życiem.

Cichociemni mieli natomiast komfort porównywalny z tym, jakiego doświadczali specjalsi z TF-49 lub TF-50 w Afganistanie. Byli lepiej wyszkoleni, szybko znikali zacierając za sobą ślady. Ich przewaga polegała na tym, że walcząc z przeciwnikiem nie narażali na dodatkowe ryzyko rodzin, które były daleko.

Statystyki strat Wojsk Specjalnych w Afganistanie pokazują, że choć specjalsi prowadzili zadania o najwyższym stopniu ryzyka, to proporcjonalnie ich straty są niższe, niż żołnierzy pododdziałów regularnych, którzy wykonywali robotę mniej spektakularną, ale obarczoną zdecydowanie większym ryzykiem. Jednak bez wsparcia żołnierzy sił regularnych specjalsi niewiele zdziałaliby walcząc z talibami.

Jednoznaczne określenie zadań Obrony Terytorialnej pozwoli kandydatom do służby uniknąć rozczarowań w przyszłości. W styczniu 2015 r. pisałem o tym w felietonie w miesięczniku „Polska Zbrojna”. Warto znowu odnieść się do przykładu z Wojsk Specjalnych. Jednym z problemów wizerunkowych naszych specjalsów jest brak czytelnego podziału zadań. Pisząc najprościej: kto jest do czego? Niby to wszystko jest ustalone. Ale znający sytuacje w naszych oddziałach specjalnych wiedzą, że to jeden z głównych powodów do tarć między żołnierzami poszczególnych jednostek.

Dlatego z zaciekawieniem obserwuję działania płk. Sławomira Drumowicza, dowódcy jednostki Agat. Przy każdej okazji powtarza on, że specjalsi z Gliwic nie są od ratowania zakładników czy innych „chirurgicznych operacji”. Oni są od zabezpieczenia terenu, w którym taka operacja będzie prowadzona. Mają dostać się w określony rejon, opanować go i stworzyć warunki do tego aby np. żołnierze z GROM-u (od dłuższego czasu obie jednostki ściśle ze sobą współpracują) mogli wejść do akcji nie obawiając się, że ktoś zacznie im strzelać w plecy.

Czy takie zadania „drugiego sortu” zniechęcają kandydatów do Agatu? Nie. Bo wiedzą, że mają bardzo ważne zadania, których nie wykona żadna inna polska specjednostka. I w tym są jedyni w armii. Zainteresowanie służbą w Gliwicach potwierdza, ze to dobry kierunek budowy własnej tożsamości i prestiżu Agatu. Selekcje w tej jednostce odbywają się systematycznie (choć oczywiście kandydatów mogłoby być jeszcze więcej). W innych kursy selekcyjne niekiedy trzeba odwoływać z powodu braku chętnych.

Doświadczenia Agatu potwierdzają jedno: jeśli ludziom jasno powie się o wadze ich zadań i roli w systemie, chętnie podejmą się ich wykonywania. Nawet jeśli pozostaną w cieniu bohaterów. Tak jak tysiące ludzi w czasie II wojny światowej, którzy zapewniali możliwość działania kilkuset Cichociemnym.