13 lipca 1990 r. powstał GROM. Przeczytaj o początkach, amerykańskich instruktorach i operacjach prowadzonych w Polsce

Początki były bardzo skromne, a ludzie tworzący historie i legendę GROM-u przez lata pozostawali w cieniu. Oficjalnie jednostkę powołano 13 lipca 1990 r. Zakamuflowano ją w strukturach – funkcjonujących wtedy w resorcie spraw wewnętrznych – Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych. W początkowym okresie istnienia formacji komandosi chodzili w mundurach żandarmerii wojskowej.

„Magda”, z tyłu „Rotmistrz”. Prowadzą strzelanie na GROM Challenge – ekstremalnym biegu, prowadzonym na pierwszym poligonie GROM-u przez pierwszych żołnierzy GROM-u. Rolę instruktorów pełni tam kilkunastu bohaterów tego tekstu. Najbliższy GROM Challenge będzie 14 września w Czerwonym Borze. Są jeszcze wolne miejsca!
„Magda”, z tyłu „Rotmistrz”. Prowadzą strzelanie na GROM Challenge – ekstremalnym biegu, prowadzonym na pierwszym poligonie GROM-u przez pierwszych żołnierzy GROM-u. Rolę instruktorów pełni tam kilkunastu bohaterów tego tekstu.
Najbliższy GROM Challenge będzie 14 września w Czerwonym Borze. Są jeszcze wolne miejsca!

– Trafiliśmy tu we dwójkę z 56 Kompanii Specjalnej w Szczecinie. Potem doszło czterech ludzi z 62 Kompanii Specjalnej w Bolesławcu, kilku saperów z Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych, jeden saper z Brzegu – wspomina major Wiesław Lewandowski, „Rotmistrz”, który w GROM-ie znalazł się 28 lutego 1991 r., gdy pomyślnie zaliczył drugą selekcję do specjednostki.

Poligon w podwarszawskiej Zielonce, 1993 r. Komandosi zaliczają sprawdzian ze strzelań snajperskich. W środku stoi „Rotmistrz”. Ostatni z lewej to „Hans”, jeden z komandosów o najdłuższym stażu w GROM-ie. Służbę zaczynał jako szturman, a skończył na stanowisku zastępcy dowódcy jednostki.

Od kogo GROM pożyczał broń?

– Pierwsze egzemplarze broni wypożyczyliśmy z Urzędu Ochrony Państwa. Wtedy otrzymaliśmy rewolwery Smith&Wesson, czeskie Cezetki, polskie P-83. Potem przyszedł czas na własne zakupy – wspomina oficer, który kilkanaście lat spędził w GROM-ie.

W styczniu 1991 r. kilku ludzi zakwalifikowanych do nowej jednostki poleciało na miesięczne szkolenie do USA. A w maju tego roku w GROM-ie pojawili się pierwsi amerykańscy instruktorzy. Wtedy pokazywali m.in. nieznane Polakom postawy strzeleckie. Przywieźli dużo broni, w tym pierwsze egzemplarze pistoletów maszynowych MP-5, kamizelki kuloodporne i sporo innego sprzętu. Nawet tekturowe tarcze strzeleckie. Sojusznicy wyłowili kilku oficerów, których zabrali na selekcję do jednostki Delta.

W pierwszych latach szkolenie w GROM-ie nadzorowali doradcy amerykańscy. Dlatego po zaliczeniu selekcji, kandydaci trafiali w ręce instruktorów zza oceanu. Jednym z nich był sierż. Larry Freedmann, snajper z Delty, który zginął w czasie amerykańskiej interwencji w Somalii. Dziś jedna z głównych ulica na terenie jednostki nosi jego imię.

– Larry był ciekawym gościem. Pasjonował się jazdą na Harley`u. Był u nas cztery razy. Każdy jego pobyt oznaczał intensywne treningi i poznawanie nieznanych wcześniej w Polsce zasad wykonywania działań specjalnych. Larry był również instruktorem snajperskim. To on wyszkolił pierwszą grupę naszych snajperów. Wśród nich był „Rotmistrz”, który następnie został wraz z „Witkiem” kierował grupą snajperów GROM – wspomina mjr Tomasz Kowalczyk, snajper, jeden z pierwszych żołnierzy specjednostki.

We wrześniu 1991 r. do GROM-u do GROM-u dostał się podporucznik Jacek K., w środowisku znany jako „Magda”. Służył w „szturmie”, skończył służbę jako major, szef oddziału szkolenia.

Misja na Haiti. „Magda” w czasie ochrony oficjalnych delegacji ze Stanów Zjednoczonych.

Strzał na wagę kariery

Po półrocznym ciężkim szkoleniu podstawowym sierżant Freedmann urządził egzamin końcowy. Ogłosił, że dowódca nakazał przeprowadzenie ostatecznej selekcji. Zadania były różne. „Magda” jako snajper dostał 20 sekund na oddanie strzału z odległości 300 metrów do okręgu o średnicy 8 centymetrów. Jeśli trafi, zostanie w jednostce. Jeśli nie – musi sobie szukać nowego miejsca służby.

– Miałem świadomość, że od tego strzału zależy moja przyszłość. Szkoda było tych sześciu miesięcy ciężkiej harówki. Ręce drżały, serce biło jak szalone. Od tego bicia aż mi krzyżyk w celowniku skakał… Dopiero na końcu ćwiczenia Larry powiedział, że chciał sprawdzić, jak zachowujemy się w stresie – wspomina „Magda”.

Z czasem szkolenie przejęli Polacy. Do 2003 r., czyli do czasu udziału komandosów GROM-u w wojnie w Iraku przeprowadzono nieco ponad dwadzieścia selekcji. Niektóre z nich przechodził zaledwie jeden kandydat!

W dwa lata po powołaniu, 13 czerwca 1992 r., oddział osiągnął gotowość bojową. Na pamiątkę tej daty obchodzone jest święto JW GROM.

Na strzelnicy GROM-u latem 1992 r. Strzela „Rotmistrz”.

Jakie operacje GROM wykonywał w Polsce?

Między 1990 a 1999 r.  GROM podlegał pod resort spraw wewnętrznych. – Dopóki w 1993 r. nie powstał Wydział 5 Zabezpieczenia Realizacji Urzędu Ochrony Państwa, do naszych zadań należało zatrzymywanie najpoważniejszych przestępców. Szczególnie, gdy bandyci korzystali z broni maszynowej. Mieliśmy kilka takich przypadków. Przestępcy byli narodowości rosyjskiej i ukraińskiej – przypominał gen. Sławomir Petelicki.

Konkretną robotę komandosi wykonywali od wiosny 1991 r. Pierwsza głośna akcja, to próba aresztowania Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego, szefów spółki Art. B. UOP zwrócił się o pomoc do GROM-u. Z rozpoznania wynikało bowiem, że szefowie Art B. byli bardzo dobrze chronieni, m.in. przez antyterrorystów policyjnych. Grupa komandosów, m.in. Steve i Zen, wykonała zadanie. Ale właściciele Art B. zdążyli zniknąć.

Kolejną – budzącą emocje akcję – przeprowadzili rok później. Przełom maja i czerwca 1992 r. był jednym z najbardziej dramatycznych momentów w najnowszej historii Polski.

28 maja 1992 r. Sejm RP przyjął uchwałę zgłoszoną przez Janusza Korwina-Mikkego, która zobowiązywała Antoniego Macierewicza ministra spraw wewnętrznych do ujawnienia listy współpracowników Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa z lat 1945-1990. Do 6 czerwca 1992 r. Macierewicz miał podać pełną informację na temat urzędników państwowych – od wojewody wzwyż – a także senatorów i posłów. Do dwóch miesięcy musiał ujawnić wykaz sędziów, prokuratorów i adwokatów, a do sześciu miesięcy – radnych gmin oraz członków zarządów gmin.

Pierwsza połowa lat 90., ćwiczenia z komandosami z Delty na jednym z polskich poligonów. Tomasz Kowalczyk strzela z uniwersalnego karabinu maszynowego.

Ochrona ministra Antoniego Macierewicza

Nocą z 3 na 4 czerwca 1992 r. sekcje GROM-u rozjechały się po kraju. Z rozrzuconych po Polsce archiwów SB komandosi mieli dostarczyć do Warszawy dokumenty tajnych współpracowników. Ich wykaz, znany jako „lista Macierewicza” 4 czerwca rano znalazł się w parlamencie. Znaleźli się na niej m. in. prezydent Lech Wałęsa, marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski, 40 ówczesnych posłów, 10 senatorów, 11 ministrów oraz trzech wysokich urzędników Kancelarii Prezydenta RP.

Szkolenie w 1996 r. w „miasteczku poligonowym” jednostki Delta w USA. Tuż po desancie ze śmigłowca na dach „arabskiego” domu. Po lewej biegnie „Magda”. Polscy komandosi ćwiczą zdobywanie obiektu. Zjeżdża amerykański instruktor, który ich szkolił.

Tego samego dnia prezydent Wałęsa przesłał do Sejmu wniosek o natychmiastowe odwołanie rządu. Premier Jan Olszewski wystąpił z w TVP z apelem o wsparcie społeczne dla rządu. Jednak tuż po północy, 5 czerwca 1992 r. Sejm uchwalił votum nieufności wobec rządu.

W tych gorących dniach GROM-owcy otrzymali polecenie wsparcia ochrony ministra A. Macierewicza. Tyle, że ich działań nie skoordynowano z pracą innych służb. Omal nie doszło do strzelaniny.

– Staliśmy pod blokiem, w którym mieszkał Macierewicz. Osiedla pilnowały też dwie prywatne firmy ochroniarskie. No i ochroniarze wzięli nas za złodziei samochodów. Zawiadomili policję – uśmiecha się „Magda”.

Pierwsi snajperzy z jednostki GROM.

Walka z gangami w Warszawie

Policja przyjechała dwoma radiowozami. Z poloneza i furgonetki wysypało się 10 mundurowych. Pierwszy „złodziej” nie chciał szumu i zbiegowiska. Próbował spokojnie wyjaśnić, że też pracuje w MSW. Pozwolił się skuć kajdankami. Wtedy podjechały dwa osobowe peugoty. Wysiadło z nich kilku młodych wysportowanych ludzi z pistoletami maszynowymi MP-5. Wśród nich byli „Witek” i „Luk”. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach gangi złodziei samochodów nie wahały się strzelać! Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Z jednej strony policjanci, z drugiej uzbrojona grupa młodych, dobrze zbudowanych, krótko ostrzyżonych mężczyzn – wypisz wymaluj – gangsterów. – Kumpel powiedział do policjanta: „rozkuj naszego człowieka!”. Dopiero potem wyjaśniliśmy nieporozumienie. Ale ten brak koordynacji między służbami podległymi pod MSW mógł się skończyć fatalnie – twierdzi „Magda”.

Podobnych zadań, których wykonania zleceniodawcy nie uzgadniali z innymi formacjami mundurowymi było sporo.

– W centrum stolicy mieliśmy zawinąć grupę pół-Rosjan, pół-Polaków. Zdjęliśmy ich, ale świadkowie potraktowali to jak wojnę gangów. Zawiadomili policję. Zatrzymanych przekazaliśmy do UOP. Chwilę później, na jednym ze skrzyżowań policjanci zatrzymali nasz samochód i mierząc w nas z pistoletów, kazali wysiadać – wspomina młodszy chorąży sztabowy K. F., w środowisku znany jako „Mła”. Zaliczył pierwszą selekcję i pod koniec 1991 r. dostał przydział do GROM-u.

Tomasz Kowalczyk z oficerem z jednostki Delta podczas wspólnych ćwiczeń w Polsce.

Strzelanina w Żyrardowie

W 1992 r. do dramatycznych wypadków doszło w Żyrardowie. 12 maja tego roku policjanci próbowali zatrzymać złodziei samochodów. Czterej niebezpieczni przestępcy zaczęli ostrzeliwać się z broni maszynowej. Podczas ucieczki zabili przypadkowego taksówkarza, ranili dwóch policjantów oraz dwóch niemieckich biznesmenów. Jeżdżąc po ruchliwych drogach województwa skierniewickiego, w stronę policjantów wystrzelili ponad 1500 pocisków. Mieli duże ilości amunicji, gdyż w kwietniu 1992 r. ukradli ją z magazynów jednostki wojskowej pod Krakowem. „Nigdy dotąd po wojnie przestępcy nie użyli broni palnej na taką skalę” – opisywała te zdarzenia „Gazeta Wyborcza”.

Policja rozpoczęła obławę na wielką skalę. Dlatego przestępców szukano w całej Polsce. Pierwszego zatrzymano w Radomiu. Wielkie obławy urządzono w okolicach tego miasta oraz Rawy. Tropienie przestępców trwało kilka tygodni. Pod koniec czerwca 1992 r. 150 policjantów oraz 40 antyterrorystów policyjnych uczestniczyło w obławie na 25-letniego Pawła G. – jednego z bandytów. Zaskoczonego aresztowano w domu, w okolicach Skierniewic. Sąd skazał go za zabójstwo na 14 lat więzienia.

– Po strzelaninie w Żyrardowie zostaliśmy postawieni w stan gotowości bojowej. Więc w jednostce opracowywaliśmy różne warianty zneutralizowania przestępców. Począwszy od zatrzymania pędzącego samochodu, po szturm pomieszczeń, w których się ukrywali – wspomina „Buziak”, uczestnik zdarzeń z 1992 r.

Ta fotografia łączy się z anegdotą. – W czasie jednej z uroczystości wręczenia medali odznaczający nas generał uparł się, że przypnie mi go szpilką do kamizelki kuloodpornej. Chyba pierwszy raz spotkał się z takim sprzętem, bo trochę trwało, zanim przekonał się, że szpilka nie przebije materiału, który pokrywał kamizelkę – opowiada Mieczysław Kopacz (w kominiarce).

Zatrzymanie w centrum stolicy

Jedno z kolejnych zadań polegało na zatrzymaniu dwóch grup bandytów. Pierwszą, liczącą czterech ludzi, GROM-owcy – ubrani w cywilne rzeczy, w kominiarkach na głowach – wyciągnęli z kawiarenki na piętrze dużej wypożyczalni kaset wideo w centrum Warszawy.

– W tym czasie my czekaliśmy na drugą grupę. Przez kilka godzin siedzieliśmy we wnętrzu blaszanej półciężarówki. Było strasznie zimno, a nie można się było poruszyć, bo wtedy z ulicy widać było, że kołysze się „pusty” samochód. Na sygnał ruszyliśmy do mieszkania, które znajdowało się w pobliżu wypożyczalni – wspomina „Brian”. Sprawnie wysadzono drzwi, ale mieszkanie okazało się puste.

Po jakimś czasie zwiadowcy przekazali sygnał, że przestępcy zbliżają się do domu. Nie mogli wrócić do mieszkania, w którym nie było drzwi. – Więc dwoma samochodami zablokowaliśmy ich mercedesa. Była godz. 11 przed południem, centrum Warszawy. Wyciągnęliśmy ich z samochodu. Jeden z kolegów siadł za kierownicą mercedesa i błyskawicznie odjechaliśmy. Potem policja odebrała kilka telefonów o pojedynku mafii – kontynuuje GROM-owiec.

W mieście GROM-owcy działali w ubraniach cywilnych bądź w mundurach. W tym ostatnim wypadku budzili respekt samym wyglądem. Na zdjęciu: żołnierz w mundurze polowym, w kamizelce taktycznej, z pistoletem maszynowym MP-5. Dziś taki wygląd nie robi wrażenia, ale przed dwoma dekadami było to bardzo nowoczesne wyposażenie.

Na tropie przemytników ludzi

Około 1995 r., gdy specjednostką dowodził gen. Marian Sowiński, jego ludzie działali na wschodniej granicy Polski. Podczas tej – jednej z dłuższych i poważniejszych operacji prowadzonych na terenie kraju – zajmowali się tropieniem przemytników wyspecjalizowanych w szmuglowaniu ludzi. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych ktoś doszedł do wniosku, że Straż Graniczna sama z tym sobie nie poradzi. Więc w Komendzie Głównej SG o akcji wiedziało zaledwie kilku ludzi.

Zadanie polegało głównie na skrytej obserwacji wyznaczonego odcinka granicy.

– Przygotowania na miejscu trwały kilka tygodni. Jako turyści rozpoznawaliśmy teren. Po misternie przygotowanej „legendzie” do jednej ze strażnic granicznych udało się wprowadzić dwóch naszych ludzi. Dlatego mieliśmy dopływ informacji o ruchach pograniczników – wspomina uczestniczący w operacji „Witek”.

W terenie obserwowali, jak prowadzone są patrole przy granicy oraz dokumentowali wykryte przykłady „enpegie” – jak w slangu pograniczników nazywano nielegalne przekroczenia granicy.

Jeden z lokalnych, ważnych oficerów dostał informacje, że na jego odcinku dzieje się coś dziwnego: – Postanowił przeciwdziałać. Okoliczne placówki Straży Granicznej i policja dowiedziały się, że najprawdopodobniej szykuje się duża kontrabanda ze Wschodu, a transport ochrania „warszawska mafia”. Ze stolicy ściągnięto nawet śmigłowiec z kamerą termowizyjną, dzięki której poszukiwano ludzi. Dopiero po interwencji dowódcy GROM-u w MSW, dosyć szybko śmigłowiec przekierowano w inny region Polski.

GROM-owcy ze ścigających stali się ściganymi. Natomiast policjanci i pogranicznicy byli przekonali, że poszukują ludzi z mafii… Mimo stałego przeczesywania terenu, intensywnych kontroli samochodów o zamiejscowych rejestracjach, legitymowania ludzi przez dwa tygodnie trwania operacji nie wykryto ani jednego komandosa.

Natomiast kolejna „publiczna” robota komandosów nie budziła już takich emocji. Wtedy, w czerwcu 1997 r., w czasie wizyty papieża, dwie sekcje specjalne wsparły Biuro Ochrony Rządu. – Nasz śmigłowiec towarzyszył maszynie, którą latał Jan Paweł II – mówią „Magda” i „Rotmistrz”.

Mam tę wielką satysfakcję, że jestem pierwszym dziennikarzem, którego wyróżniła Kapituła Odznaki Honorowej GROM. Mój „gromik” ma numer 035, otrzymałem go w 2004 r.
Mam tę wielką satysfakcję, że jestem pierwszym dziennikarzem, którego wyróżniła Kapituła Odznaki Honorowej GROM. Mój „gromik” ma numer 035, otrzymałem go w 2004 r.