Konflikt na Ukrainie pokazuje, jak krytycznie ważne jest zabezpieczenie rodzin walczących żołnierzy. W Polsce często powtarzamy, że należy rozwijać zdolności obronne, gdyż wojna na własnym terytorium jest zdecydowanie bardziej prawdopodobna, niż się to wydawało przed kilkunastu laty. Stąd pomysły na rozwijanie armii. Gdy o tym rozmawiamy, wszystkie oczy kierują się na Ministerstwo Obrony Narodowej. Obronność kojarzy się bowiem głównie z wojskiem. Tymczasem bezpieczeństwo państwa to sprawa zdecydowanie szersza niż zakres kompetencji jednego resortu, choćby tak potężnego, jak MON.
Utworzenie nowej jednostki wojskowej to duże wyzwanie, ale nie jest to największy problem w całym procesie, o którym piszę. Wystarczy bowiem rozkaz, budżet i determinacja iluś ludzi. Żeby jednak nowa jednostka stanowiła istotny element armii, trzeba jej zapewnić zdolność do operowania. Czyli zagwarantować odpowiednią jakość i ilość dróg, mostów, wiaduktów, linii kolejowych (to zadanie resortu infrastruktury). Żeby służba w garnizonie była w miarę atrakcyjna dla żołnierza i jego rodziny – żony powinny gdzieś pracować, a dzieci chodzić do przedszkoli i szkół. To wyzwanie dla kilku kolejnych resortów, które – teoretycznie – z wojskiem mają niewiele wspólnego (funduszy i polityki regionalnej, edukacji, szkolnictwa wyższego czy spraw wewnętrznych). Można by tak wymieniać długo i malować obraz idealny. Oczywiście można też zapytać, dlaczego rodzina żołnierza ma być traktowana w sposób bardziej uprzywilejowany, niż inne rodziny? Otóż to kwestia priorytetów państwa. Jeśli kluczowe jest bezpieczeństwo, to zapewniający je ludzie muszą być traktowani inaczej, niż przedstawiciele wielu innych profesji.
W czasie „P” można na ten temat toczyć akademickie dyskusje. Jednak już w czasie „K”, a – nie daj Bóg – „W”, pozostawienie żołnierza i jego najbliższych tylko pod opieką MON spowoduje, że spora część wojskowych zamiast wykonywać zadania, myśleć będzie głównie o bezpieczeństwie najbliższych. To obniży wartość bojową oddziałów, a z czasem będzie źródłem olbrzymich problemów. Najbliższych walczących trzeba więc ewakuować w bezpieczne regiony kraju, zapewnić im tam warunki do życia. Warto uczyć się na przykładzie Ukrainy.
Czego nauczyliśmy się od Ukraińców?
Od 2014 r. w Klinice Psychiatrii, Stresu Bojowego i Psychotraumatologii Wojskowego Instytutu Medycznego, popularnie nazywanej „Kliniką Stresu Bojowego” (KSB) przeszkolono ponad stu obywateli Ukrainy, którzy za naszą wschodnia granicą zajmują się weteranami cierpiącymi na zaburzenia związane ze stresem traumatycznym (Posttraumatic Stress Disorder, PTSD) wynikających z udziału w walkach na wschodzie Ukrainy. Przypomnijmy, że chodzi o zaburzenia lękowe pojawiające się w odpowiedzi na przeżycie lub bycie świadkiem traumatycznego zdarzenia.
Ukraińcy szkoleni w KSB to cywilni i wojskowi psychoterapeuci, psychologowie, psychiatrzy, księża, naukowcy z wojskowych i cywilnych szpitali oraz ośrodków akademickich. Zlecały je różne polskie instytucje, począwszy od MON i Ministerstwa Spraw Zagranicznych, skończywszy na stowarzyszeniu Monar i Fundacji Batorego.
Przez kilka lat miałem okazję współpracować przy realizacji tych szkoleń.
Najpełniejszą formę miał kilkunastomiesięczny, niedawno zakończony, kompleksowy program zlecony przez MON i MSZ, realizowany w ramach projektu „Polska pomoc”. Kosztował 620 tys. zł. Pozwolił na opracowanie systemowego rozwiązania dla ukraińskiej służby zdrowia i wyszkolenia ukraińskich specjalistów zajmujących się traumą wojenną.
Jest to autorski, naukowy, oparty o uznane metody leczenia pomysł płk. dr. Radosława Tworusa – kierownika KSB, który do kierowania projektem wyznaczył psychologów z Kliniki: Michała Kuronia oraz Paulinę Szymanik.
Program miał kilka etapów. Najpierw liderzy projektu pojechali na miesiąc na Ukrainę. W czasie tego rekonesansu, spośród kilku wskazanych szpitali, wybrali Rówieński Obwodowy Szpital Weteranów Wojny. Do tej placówki trafiają żołnierze z całego kraju. Szpital jest duży, w porównaniu z innymi – nowoczesny, cieszy się dobrą opinią pacjentów. Co ważne, jego dyrektor doskonale zrozumiał szanse, jakie daje współpraca z Polakami, więc był w pełni otwarty na współpracę.
Michał Kuroń oraz Paulina Szymanik wytypowali pracowników ukraińskich szpitali i naukowców, którzy mieli wziąć udział w programie. Kilkanaście osób zaproszono do KSB, gdzie w czasie kilkutygodniowych turnusów uczono ich rozpoznawania i leczenia PTSD. Po powrocie na Ukrainę sami wcielali się w rolę wykładowców, przekazując pozyskaną wiedzę kolejnym uczestnikom programu. KSB zaś certyfikuje szkolenia.
Warto podkreślić, że to nasi wschodni sąsiedzi przez kilka lat intensywnie zabiegali o szkolenia w Polsce. Od czasu wybuchu wojny z Rosją, w ramach różnych programów pomocowych, korzystali z wiedzy specjalistów z wielu państw, m.in. z USA, Izraela. Jednak najbardziej odpowiadały im zajęcia w KSB. Uzasadniali to bliskim kręgiem kulturowym i podobną mentalnością.
Poznać wojenne PTSD
W klinice płk. dr. Radosława Tworusa leczono zdecydowaną większość polskich żołnierzy uskarżających się na PTSD, głównie w efekcie misji w Iraku i Afganistanie. Jednak współpraca z Ukraińcami była źródłem nowej, bezcennej wiedzy, szczególnie istotnej w czasie zmieniającej się sytuacji geopolitycznej. Po rosyjskich atakach na Gruzję, zajęcie Krymu i konflikcie na Ukrainie, wojna na terytorium Polski przestała być już tak abstrakcyjna, jak wydawała się jeszcze kilkanaście lat temu.
Kilkuletnie kontakty, szeroki program i skala szkoleń dla Ukrainy powoduje, że KSB jest liderem nie tylko w Polsce. Żaden zachodni ośrodek medyczny i naukowy nie ma tak obszernej bazy danych dotyczącej leczenia współczesnej traumy wojennej, będącej efektem wojny prowadzonej na własnym terytorium.
Jakie są więc podstawowe wnioski dotyczące różnicy między „ukraińskim” a „NATO-wskim” PTSD?
Najważniejsze to zupełnie inne obciążenie psychiczne żołnierzy. Polacy (a także inni żołnierze armii NATO) walczący w Iraku i Afganistanie martwili się o swoje rodziny. Byli od nich oddaleni o kilka tysięcy kilometrów, a niepokój wynikał z obaw o zdrowie najbliższych, codzienne problemy czy możliwość zdrady małżeńskiej. Ukraińcy cały czas w tyle głowy mieli zaś świadomość, że ich bliscy zostali w odległości kilku czy kilkunastu kilometrów, w zasięgu artylerii przeciwnika. W każdej chwili mogli zginąć, odnieść ciężkie obrażenia lub stracić dorobek całego życia.
Obie rzeczywistości różni przede wszystkich skala problemu. Za naszą wschodnia granicą chorych jest coraz więcej, to żołnierze, ich żony i dzieci, a także cywile z terenów objętych wojną, przesiedleńcy, którzy z powodu walk musieli opuścić swoje domy. Potrzebujących pomocy liczyć trzeba w dziesiątkach tysięcy.
Działania wojenne zmusiły tysiące ludzi do ucieczki w bezpieczniejsze regiony Ukrainy. Przesiedlenia skutkują dezintegracją lokalnych społeczności i latami budowanych sieci społecznych, utratą dorobku życia i dóbr kulturowych. Na to nakłada się zagrożenie braku ciągłości przekazu lokalnej tradycji i obyczajów. Skomplikowany jest przymusowy proces zmiany miejsca zamieszkania oraz adaptacji do nowego otoczenia. Psychologiczne skutki przesiedlenia zależą również od indywidualnej osobowości człowieka, poziomu wsparcia społecznego, dostępnych finansów czy stanu zdrowia.
Nie słyszałem o polskich systemowych rozwiązaniach dotyczących ewakuacji rodzin wojskowych z terenu zagrożonego działaniami wojennymi. W czasie poprzednich wojen robili to tylko ci, którzy mieli wiedzę o nadciągającym zagrożeniu oraz możliwości wywiezienia najbliższy poza teren walk. Tak przed Powstaniem Warszawskim zrobił dowódca zrywu – gen. Antoni Chruściel „Monter”. Żonę Walerię wysłał na Podhale, gdzie o jej bezpieczeństwo dbał oddział dowodzony przez Tadeusza Wronowskiego „Przygody”. [Czytaj więcej na ten temat].
Na Ukrainie częste jest jednoczesne występowanie PTSD oraz alkoholizmu i narkomanii. Szacuje się, że uzależnienia od alkoholu dotyczy 50 proc. mężczyzn i 30 proc. kobiet cierpiących na PTSD.
To zaś rodzi kolejny problem. Przy olbrzymiej skali zjawiska, bardzo ważne jest prawidłowe rozpoznawanie PTSD. Podobnie jak jeszcze przed kilku laty w Polsce, tak teraz na Ukrainie problemem jest tzw. nadrozpoznawalność PTSD. Po prostu wszystkie problemy psychologiczne ofiar wojny wrzuca się do jednego worka z nazwą „PTSD”. To uniemożliwia niesienie właściwej pomocy potrzebującym.
W KSB szkoliła się również grupa ukraińskich księży wyznania grekokatolickiego. Duchowni przekonywali, że ludzie z problemami swoimi lub swoich bliskich częściej poszukują pomocy u duszpasterzy w rodzinnej parafii, niż w oddalonym od miejsca zamieszkania gabinecie psychologa lub psychiatry. To dla nas również bardzo ważny wniosek.
Jak wykorzystać wiedzę z Ukrainy?
Szkolenia to pomoc humanitarna dla wschodniego sąsiada. Z polskiej perspektywy jest to jednak przede wszystkim zdobywanie bezcennych doświadczeń dotyczących skutków prowadzenia działań wojennych na własnym terytorium. To ważne nie tylko dla Sił Zbrojnych RP, ale również dla armii innych państw NATO.
Analiza ukraińskich doświadczeń może pomóc w skuteczniejszym przygotowaniu naszej armii (albo szerzej – państwa) do odpowiedzi na współczesne zagrożenia bezpieczeństwa. Powinny więc być skrupulatnie analizowane w co najmniej kilku instytucjach zajmujących się planowaniem strategicznym, na czele z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego oraz Ministerstwa Obrony Narodowej. Czy doświadczenia zebrane w warszawskiej Klinice Stresu Bojowego są właściwie wykorzystywane? To jest pytanie otwarte.
Jedna z ukraińskich terapeutek opowiadała mi, jak w pierwszych latach rosyjskiej agresji trudno pracowało się z młodymi ofiarami wojny. Nie mając żadnych doświadczeń w pomocy nastolatkom straumatyzowanym wojną, na grupach tych młodych ludzi wypracowywano standardy postępowania. Najbardziej uderzył mnie jeden przykład. W czasie obozów wypoczynkowych dla młodzieży z przesiedlonych rodzin, nie można było palić ognisk i urządzać grilla. Ogień i zapach grillowanego mięsa kojarzył się wielu młodym ludziom z płonącymi domostwami i spalonymi ciałami.
Fot. Jarosław Rybak