Żeby służyć w wojsku trzeba mieć końskie zdrowie. Jeśli się go nie ma, trzeba zapomnieć o mundurze. Ta, nie do końca prawdziwa, opinia jest powszechna zarówno wśród żołnierzy jak i cywilów. Dlatego przed kilku laty doszło do paradoksalnej sytuacji. Po decyzjach MON żołnierze mogli skorzystać z zaawansowanych badań w ramach „Programu profilaktyki chorób układu krążenia w Siłach Zbrojnych RP – MIL-SCORE”. O takim sprawdzeniu zdrowia cywile trafiający do kardiologa mogliby tylko pomarzyć. Jednak obawa, że lekarze wykryją chorobę, która wyeliminuje badanego z wojska, spowodowała mniejsze niż zakładano zainteresowanie żołnierzy.
Nawet, gdy ludzie zgłaszali się na badania (jak to w wojsku – nie zawsze dobrowolnie), niekiedy oszukiwali w czasie wypełniania ankiet. To zaś fałszowało wyniki. Dlaczego tak się działo? Ponieważ pomysłodawcy bardzo dobrego programu nie pomyśleli, żeby żołnierzom wyjaśnić o co w nich chodzi, żeby rozwiać obawy i wskazać korzyści. Słowem: zabrakło pomysłu na edukację i promocję.
Od kilku lat zajmuję się tym w Wojskowym Instytucie Medycznym. Statystyki przebadanych i leczonych żołnierzy potwierdzają efekty. W połowie stycznia, już trzeci raz, miałem okazję omawiać te tematy w czasie Noworocznych Warsztatów Kardiologicznych w Kościelisku. Organizowane od 17 lat, coroczne spotkania cywilnych i wojskowych kardiologów noszą imię zmarłego w 2008 r., płk. prof. Mariana Cholewy, wieloletniego kierownika Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii WIM. Ostatnie odbyły się od 14 do 16 stycznia 2016 r.
W 2014 r. mówiłem o tym czy poprzez działania komunikacyjne możemy zwiększyć zainteresowanie żołnierzy programem profilaktycznym? Rok później analizowałem, jakimi drogami docieraliśmy do adresatów programu, opinii publicznej oraz decydentów. W tym roku podsumowałem dwuletnie prace i wykazałem, że doświadczenia zdobyte w ramach jednego programu profilaktycznego można wykorzystywać przy realizacji innych.