Alvin Jeremi Ellin. Poznaj historię amerykańskiego „nieznanego lotnika”, który zginął pod Oświęcimiem

Po odnalezieniu zwłok błyskawicznie ustalono nazwisko i narodowość, ale tradycja uznaje go za „nieznanego lotnika”. Był Żydem, ale uroczyście pochowano go w centralnej alei katolickiego cmentarza w niewielkiej wiosce pod Oświęcimiem. Choć religia żydowska tego zabrania, to był dwukrotnie ekshumowany, a miejsce pochówku zmieniano trzykrotnie.

17 grudnia 1944 r. z uszkodzonego amerykańskiego bombowca B-17 G wyskoczyli wszyscy członkowie załogi. Jednego zastrzelił niemiecki żandarm. Jednego uratowała miejscowa ludność. Pozostali trafili do niewoli. Po wojnie mieszkańcy ufundowali pomnik upamiętniający poległego. Na obelisku napisało, że to „nieznany Lotnik Amerykański”.

Alvin Jeremi Ellin – on jest tym „nieznanym lotnikiem” – urodził się 15 listopada 1925 r. w Norton (w amerykańskim stanie Wirginia), zginął 17 grudnia 1944 r. w Jawiszowicach. Co ciekawe, miał polskie pochodzenie. Był bowiem synem Liliany Ellin (urodzonej w 1998 r. na Litwie) oraz Jakuba Ellina (urodzonego w 1895 r. w Polsce). W listopadzie 1943 r. rozpoczął służbę w Siłach Powietrznych USA. W lipcu 1944 r. trafił do Europy, najpierw stacjonował w Wielkiej Brytanii, następnie we Włoszech. Służył w 419 eskadrze 301 grupy bombowej, która wchodziła w skład 15 Armii Powietrznej USA.

Ellin brał udział tzw. bitwie o benzynę, czyli w misjach bojowych przeciw niemieckim zakładom chemicznym na Śląsku

Alvin Jeremi Ellin

Co niszczyły amerykańskie bombowce na Śląsku?

Nawet najdzielniejsi żołnierze nie wygrają wojny, jeśli nie będą mieli amunicji, jedzenia, sprzętu i paliwa do czołgów, okrętów i samolotów. Dlatego tak ważne dla Aliantów było zniszczenie niemieckich zakładów produkujących strategiczne surowce dla wojska. Krytycznie ważne było zniszczenie hitlerowskich rafinerii. „Bitwa o benzynę” była zażarta, rozgrywała się m.in. na terenie naszego kraju.

Już od połowy lat trzydziestych Niemcy wskazywali Górny Śląsk jako dogodne miejsce na lokalizację kolejnych zakładów produkujących paliwa syntetyczne. W 1938 r. plany te zostały skonkretyzowane. Ustalono, że nowa fabryka benzyny syntetycznej powstanie w miejscowości Blechhammer (obecnie: Blachownia). Pod koniec 1939 r. ruszyły prace. W pobliżu powstała sieć obozów jenieckich oraz obozów pracy przymusowej, które zapewniały siłę roboczą.

Pierwotnie planowano, że zdolność produkcyjna zakładów w Blachowni wyniesie 150 tys. ton paliw, w miarę rosnących potrzeb gospodarki wojennej, zwiększano także zakładaną produkcję docelową, najpierw do 240 tys. ton a następnie do 350 tys. ton paliw rocznie.

B-17 G „Święty Franciszek” na lotnisku. Źródło: www.301bg.com

Technologię produkcji opracował niemiecki chemik Friedrich Bergius. Polegała ona na zgazowaniu węgla w specjalnych generatorach. Z otrzymanego gazu uzyskiwano m. in. izooktan – wysokooktanowe paliwo lotnicze.

Produkcja w zakładach Blechhammer ruszyła w ograniczonym zakresie na przełomie stycznia i lutego 1944 r., by z końcem czerwca 1944 r. osiągnąć poziom 5,4 tys. ton paliw miesięcznie. W rezultacie nalotów amerykańskich, w kolejnych miesiącach wydajność rafinerii znacznie się zmniejszyła. W listopadzie tego roku znów osiągnęła poziom czerwcowy, lecz po kolejnych nalotach, w grudniu 1944 r., zakłady zostały zniszczone w stopniu praktycznie uniemożliwiającym produkcję.

Fabryka w Blachowni określana w nomenklaturze US Air Force jako Blechhammer North była celem amerykańskich nalotów dziewięciokrotnie: 7 lipca, 7, 22, 27 sierpnia, 13 września, 14 października oraz 2, 17 i 19 grudnia 1944 r.

Spośród licznych celów amerykańskich lotników, zakłady paliwowe zlokalizowane na Górnym Śląsku były grupą obiektów najbardziej oddalonych od baz położonych w południowych Włoszech. Wyprawy nad rafinerię w Blachowni, Kędzierzynie czy Zdzieszowicach należały więc do misji wyjątkowo niebezpiecznych i długotrwałych. Czas dolotu nad cel i powrotu na lotniska macierzyste przekraczał 8 godzin.

Samoloty lecące nad Górny Śląsk były zagrożone zarówno z powodu dużej koncentracji artylerii przeciwlotniczej nad celem oraz w drodze do celu, jak i przez ataki myśliwców Luftwaffe oraz lotnictwa sprzymierzonych z III Rzeszą Węgier.

Jak przebiegała ostatnia misja amerykańskiego bombowca

17 grudnia 1944 r. do samolotu B-17, nazwanego przez załogę „Świętym Franciszkiem”, wsiadło dziesięciu ludzi:

1st Lt Michael Kearns (porucznik – pilot)
2d Lt David Jones (podporucznik – drugi pilot)
F/O Robert Fitzsimmons (nawigator)
Sgt Leo Dyga (sierżant – bombardier)
Sgt Joe Chapman (sierżant – radiooperator)
Sgt Eugene Tinley (sierżant – mechanik pokładowy)
Sgt Ivan Hughes (sierżant – dolny strzelec)
Sgt Chester Janiak (sierżant – boczny strzelec)
Sgt Charles Mohollen (sierżant – boczny strzelec)
Sgt Alvin J. Ellin (sierżant – tylny strzelec)

Czterosilnikowa, potężna maszyna nazywana „latającą fortecą”, wraz z kilkudziesięciu innymi B-17, wystartowała z amerykańskiej bazy lotniczej, położonej we włoskiej miejscowości Lucera. Lotnikom najprawdopodobniej udało się zrzucić bomby na zakłady chemiczne Blachowni. Ale maszynę uszkodziła niemiecka obrona przeciwlotnicza.

Pierwszy pilot, porucznik Bernard Dick oraz tylny strzelec ogonowy sierżant John Clonts – lotnicy z lecącego w pobliżu bombowca zeznali po szczęśliwym powrocie do bazy: „Bombowiec B-17 Nr 42-32104 „Św. Franciszek” do punktu IP Żory dotarł wraz z formacją. Po zmianie kursu w kierunku celu w silniku nr 2 stwierdzono spadek ciśnienia oleju (prawdopodobnie został wyłączony). Do celu dotarł o czasie na wysokości 28000 stóp (ok. 8,5 km), ale wyraźnie oddalił się od grupy. Ostatni kontakt wzrokowy 50,20 N 18,32 E południowy wschód od Blachowni.”

Od tego momentu „Święty Franciszek” leciał samotnie. W okolicy Żor niemiecka obrona przeciwlotnicza uszkodziła mu silnik nr 3. Dowódca załogi zdecydował więc, że należy próbować dotrzeć to terenów zajętych przez Sowietów. Na północ od Bielska-Białej niemiecka armata przeciwlotnicza unieruchomiła silnik nr 4. Z trzema niedziałającymi silnikami samolot nie miał szans dolecieć do celu…

Dowódca zarządził więc ewakuację. Rozległy się trzy krótkie dzwonki alarmowe, oznaczające przygotowania do opuszczenia pokładu. Lotnicy błyskawicznie założyli spadochrony, które w czasie lotu znajdowały się w skrzynkach rozmieszczonych przy poszczególnych stanowiskach. Kolejny, długi dźwięk dzwonka był sygnałem do opuszczenia maszyny.

Dowódca włączył autopilota, zredukował prędkość i otworzył luki bombowe, przez które miała wyskoczyć część załogi znajdująca się w przedniej części samolotu. Strzelcy boczni oraz z wieżyczek opuszczali pokład przez boczne drzwi, strzelec ogonowy wyskoczył przez luk w ogonie samolotu.

W okolicach Dankowic opuszczony bombowiec skręcił na wschód, a następnie wbił się w ziemię na polach w Wilamowicach. Samolot stanął w płomieniach. Po kilku dniach szczątki maszyny załadowano na wozy konne i przewieziono na stację kolejową w Jawiszowicach. Stamtąd – na odległe o kilkanaście kilometrów złomowisko w Oświęcimiu.

Telegram do Jacoba Ellina z informacją o śmierci syna. Źródło: www.301bg.com

Wszyscy lotnicy bez większych problemów opuścili maszynę. Drugi pilot David Jones wylądował w pobliżu cmentarza w Jawiszowicach, ukrył się między grobami. Dosyć szybko trafili na niego okoliczni mieszkańcy. Pokazali staw w pobliskich „Małych Dołach” i wskazali groblę, przy której powinien się ukryć. Wieczorem jeden z mieszkańców – Julian Juras – przyszedł w to miejsce i przeprowadził Amerykanina do stodoły swojego ojca. Po kilku dniach, z pomocą lokalnych działaczy Armii Krajowej, lotnik przedostał się do domu rodziny Kudrysów w Międzybrodziu Bialskim, w rejonie działania grupy AK „Garbnik”. Tam się ukrywał do zajęcia tych terenów przez Armię Czerwoną. Sowieci umożliwili mu powrót do macierzystej jednostki. Znalazł się w niej 6 lutego 1945 r. Pozostał w lotnictwie, walczył m. in. na wojnie w Korei.

Mechanik pokładowy Eugene Tinley wylądował na polach w okolicy ul. Olszyny w Jawiszowicach. Ukrył się w zaroślach.

Pomiędzy Jonesem a Tintey`em, w dolinie „Żabieniec”, starał się wylądować Alvin Ellin. Niestety, w dolinie, polną drogą, przejeżdżał na rowerze niemiecki żandarm z miejscowego posterunku sierż. Swittaj. Zaczął strzelać do opadającego na spadochronie lotnika. Warto zaznaczyć, że strzelanie do lotnika, który ewakuuje się z uszkodzonego samolotu jest zbrodnią wojenną. Dlatego Swittaj zeznał, że zastrzelił skoczka już na ziemi, gdy ten próbował uciekać grobla między stawami. Gdy stwierdził, że lotnik nie żyje, pojechał na posterunek, aby nadać meldunek o zdarzeniu.

Wykorzystując fakt, że nikogo nie było przy ciele Ellina, ukryty w pobliżu Eugene Tinley podbiegł sprawdzić, co się stało z tylnym strzelcem. Po wojnie zeznał, że zabity leżał na grobli w uprzęży spadochronowej i miał na ciele cztery rany postrzałowe. Nie mógł więc uciekać, nie uwolniwszy się od spadochronu… Sam Tinley miał mniej szczęścia od Jonesa – w ciągu kilku godzin zatrzymali go Niemcy. Trafił do obozu dla alianckich lotników. Po kilku miesiącach odzyskał wolność.

Ciało poległego Alvina Ellina przewieziono furmanką do kostnicy na cmentarzu w Jawiszowicach. Tam dokonano oględzin zwłok. Tożsamość potwierdzono dzięki nieśmiertelnikowi amerykańskich lotników – bransoletce z wygrawerowanym imieniem, nazwiskiem oraz wojskowym numerem identyfikacyjnym: 15364395. Rysy twarzy oraz fakt, że zmarły był obrzezany potwierdziły, iż był narodowości żydowskiej.

Na rozkaz władz niemieckich, 19 grudnia 1944 r., Amerykanin został pochowany w bezimiennym grobie, między kostnicą a płotem cmentarza. Na miejscu był tylko grabarz oraz nadzorujący jego pracę niemiecki żandarm. Miejscowy proboszcz ks. Władysław Tęcza zapisał wtedy w kronice parafialnej zniekształcone nazwisko lotnika oraz prawidłowy numer identyfikacyjny.

Niemcy przez kilka tygodni, aż do przejęcia terenu przez Armię Czerwoną – co nastąpiło pod koniec stycznia 1945 r. – prowadzili bardzo intensywne i brutalne śledztwo, które miało ustalić nazwiska osób pomagających załodze zestrzelonego „Świętego Franciszka”.

Pogrzeb na cmentarzu w Jawiszowicach. 21 października 1945 r. Źródło nieznane

Po zakończeniu działań wojennych i opuszczeniu Jawiszowic przez oddziały sowieckie, co miało miejsce w lipcu 1945 r., z inicjatywy ks. Władysława Tęczy, mieszkańcy postanowili uroczyście przenieść ciało Amerykanina spod płotu na centralną aleję cmentarza. Powstał społeczny komitet działający pod patronatem jawiszowickiego koła Polskiej Partii Socjalistycznej, który rozpoczął zbiórkę datków od mieszkańców. Zgromadzone środki zostały przeznaczone na budowę pomnika na grobie Alvina Ellina. Wielki – jak na lokalne możliwości – powtórny pochówek odbył się 21 października 1945 r. Wzięły w nim udział tłumy mieszkańców Jawiszowic oraz delegacja armii USA.

Chyba już nigdy nie dowiemy się, dlaczego na pomniku ustawionym na cmentarzu znalazła się informacja o „Nieznanym Lotniku”? Być może było to nawiązanie do – bardzo promowanego przed II wojną światową – upamiętnienia nieznanych żołnierzy poległych za Ojczyznę?

Ekshumacja przed przeniesieniem ciała Lotnika na amerykański cmentarz wojenny. 18 października 1947 r. Źródło nieznane
Napis na odwrotnej stronie zdjęcia wykonanego podczas ekshumacji przed przeniesieniem ciała Lotnika na amerykański cmentarz wojenny. 18 października 1947 r. Źródło nieznane

Niedługo po zakończeniu II wojny Amerykańska Komisja Rejestracji Grobów Wojennych rozpoczęła w Polsce poszukiwania miejsc pochówku żołnierzy USA. Delegacja zajmująca się poszukiwaniem Amerykanów poległych na terenie Polski przejechała 50 tys. km, eksplorowała 1800 grobów, z których ekshumowano zwłoki ok. 250 amerykańskich żołnierzy. Wśród poległych dominowali lotnicy, a większość z nich straciła życie w czasie nalotów na zakłady w regionie Blachowni.

W efekcie prac komisji, 18 października 1947 r., ciało Ellina powtórnie ekshumowano i przeniesiono na jeden z cmentarzy wojennych w Belgii, na którym leżą żołnierze amerykańscy polegli w Europie.

Załoga „Świętego Franciszka”. Źródło: www.301bg.com

Pamięć o „Nieznanym Lotniku” nadal żywa

Z inicjatywy i na koszt lokalnych władz, pomnik na miejscu drugiego pochówku Alvina Ellina został odrestaurowany w 2014 r. Opiekują się nim uczniowie pobliskiej szkoły podstawowej. W czasie rocznic i świąt mieszkańcy zapalają tam wiele zniczy.

2013 r. Pomnik przed renowacją.

Natomiast w 2013 r. powstało (wykorzystane w tym wpisie) opracowanie „Amerykańskie skrzydła na polskim niebie”. Jego autorami byli uczniowie Kółka Historycznego ze szkoły podstawowej w Jawiszowicach, pracujący pod opieką Jadwigi Ignatiuk-Grzywy i Barbary Fender. O swojej pracy uczniowie napisali tak:

„Celem naszych zamierzeń było ocalić od zapomnienia wydarzenia związane z bohaterską załogą amerykańskiego samolotu bojowego i przybliżyć je kolejnym młodym pokoleniom, aby kultywowały pamięć obrońców naszej ojczyzny. Praca nad projektem rozpoczęła się od wyszukiwania informacji o zmarłym lotniku, członku załogi latającej fortecy. Uczniowie, którzy należą do Kółka Historycznego poznali na zajęciach przebieg tych wydarzeń, także dowiedzieli się o nich z relacji własnych rodzin, starszego pokolenia mieszkańców Jawiszowic. Również w internecie szukaliśmy informacji na ten temat. Z historią lotnika Alvina Ellina inni uczniowie mogli zapoznać się na lekcjach historii i zajęciach w bibliotece szkolnej.

2014 r. Projekt renowacji pomnika.

Współpracował z nami i robił to z ogromnym zaangażowaniem mieszkaniec Jawiszowic, który swoją pasję i chęć przybliżenia tych wydarzeń przelał na wszystkich uczestników Kółka Historycznego.

Uczniowie odwiedzali cmentarz, by pochylić się nad grobem, uczcić pamięć, uporządkować płytę nagrobną i zapalić znicze.

Projekt ten jest otwarty i realizowany będzie w kolejnych latach szkolnych, aby pamięć o bohaterach żyła po wsze czasy. Bo czymże są społeczeństwa bez pamięci o własnej przeszłości?”

2015 r. Znicze od mieszkańców Jawiszowic w dniu Wszystkich Świętych. Fot. Gabriela Pałka

Jak dojechać?

Jawiszowice znajdują się w trójkącie między Oświęcimiem, Pszczyną i Bielskiem-Białą. Cmentarz położony jest w centrum miejscowości, a miejsce upamiętnienia „Nieznanego Lotnika” znajduje się przy głównej alei starej części nekropolii.