Służyli w elitarnej jednostce Wojska Polskiego. Prowadzili działania, które dziś wydają się nieprawdopodobne. Brali udział w jednej z najbardziej zagadkowych operacji PRL-owskich służb specjalnych – prowadzonych na Dolnym Śląsku poszukiwaniach skarbów zagrabionych przez Niemców w czasie II wojny światowej.

62. Kompanię Specjalną WP rozwiązano prawie przed trzema dekadami. Ale weterani spotykają się co roku. Tak też będzie w najbliższy weekend w Bolesławcu, gdzie jednostka stacjonowała.

„Pociąg ze złotem Hitlera”

Co jakiś czas wraca temat „pociągu ze złotem Hitlera”, który miał zostać ukryty na Dolnym Śląsku. Krąży tez mnóstwo informacji o rejonach, w których Niemcy zakamuflowali skarby zrabowane w czasie II wojny światowej. W ich poszukiwania angażowano poważne siły, m.in. komandosów z Bolesławca.

„Pod koniec listopada 1982 r. dwie grupy żołnierzy pod dowództwem mł. chor. Tomasza Skiwniewskiego i mł. chor. Grzegorza Wyrwała zabezpieczały rejon specjalnych prac prowadzonych przez służby Ministerstwa Obrony Narodowej w Karkonoszach. Były to zadania szczególnie odpowiedzialne i wymagały stałej czujności” – napisano później w kronice jednostki. W kompanii operacją kierował kpt. Romuald Chwieduk, zastępca dowódcy ds. politycznych.

Mjr Andrzej Żdan (w środku), legendarny dowódca 62 Kompanii Specjalnej.

Kronika nie wspomina o kolejnej grupie, dowodzonej przez chor. Bogdana Fiałkowskiego, która operowała niedaleko Jeleniej Góry, w okolicach Sosnówki. – Prowadziliśmy poszukiwania w pobliżu dawnego niemieckiego lotniska wojskowego. Znaleźliśmy wielką, ale pustą grotę skalną. Spokojnie mogła w niej zawrócić ciężarówka z przyczepą – wspomina chor. Fiałkowski.

Operacja Zarządu II

Uczestnicy tamtych działań niechętnie o nich opowiadają: – Podpisywaliśmy wszelkie możliwe oświadczenia o zachowaniu tajemnicy państwowej i służbowej. Nie pytaliśmy czego szukamy. Mówiło się o skarbach albo o hitlerowskich dokumentach.

– Jeśli był w to zaangażowany Zarząd II, to chyba była poważna sprawa? Zostałem oddelegowany do pomocy ppłk. Bogdanowi Chrobotowi z Zarządu II, który przyjechał do nas z Wrocławia. On miał jakieś dokumenty, które dotyczyły miejsc ukrycia – dodaje Romuald Chwieduk. W ciągu wielu lat służby w specjednostce nauczył się, żeby o zbyt wiele nie pytać. Dlatego twierdzi, że dziś nawet nie potrafi dokładnie wskazać miejsca, w którym działali.

Przeczytaj książkę o komandosach z Bolesławca.

Z materiałów, do których dotarłem w czasie pisania książki „COMMANDO” wynika, że ppłk Bogdan Chrobot w 1981 r. został wyznaczony przez szefa Zarządu II Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego WP do prac związanych z poszukiwaniem „walorów bankowych III Rzeszy”. Opracował mapy i wytypował 11 miejsc do poszukiwań. Czego szukano? Hipotez jest sporo. Pod koniec wojny w rejonie Karkonoszy hitlerowcy mieli ponoć ukryć „Złoto Wrocławia”, czyli skarbiec wrocławskiego banku, kosztowności przewiezione z innych części Niemiec, nawet 80 proc. zrabowanych w czasie wojny dóbr kultury, może nawet „Bursztynową Komnatę”, do dziś cenne archiwa gestapo i wywiadu, wyniki badań nad „cudownymi broniami” Hitlera, w tym bronią jądrową oraz rakietami V-1 i V-2.

Niektórzy szacują, że w Sudetach może być ukrytych nawet 9-11 transportów kolejowych ze szlachetnymi kamieniami przywożonymi aż z Afryki. Samo złoto może być warte nawet 40 miliardów dolarów. To rozpalało wyobraźnię nie tylko poszukiwaczy skarbów, ale i oficerów cywilnych i wojskowych służb specjalnych PRL, później WSI, a nawet Józefa Oleksego, gdy był premierem.

St. chor. sztab. Grzegorz Wyrwał (+2014) już po przejściu z Bolesławca do 1 Pułku Specjalnego.

W wykazie ppłk. Chrobota nie było Świeradowa Zdroju, którym PRL-owskie specsłużby interesowały się na początku lat 70 ubiegłego wieku. O poszukiwaniach w tych okolicach wspomina mjr Chwieduk. Pamięta starą kamienicę: – Było w niej mieszkanie z ocembrowaną studnią w piwnicy. Tuż nad lustrem wody, niewidoczne z góry, wykuto wejście w bok, do jakiegoś tunelu. Takie samo, jak w filmie o „Panu Samochodziku”. Stacjonowaliśmy też niedaleko zamku Książ pod Wałbrzychem. Kopaniem zajmowała się kilku, a może nawet pluton żołnierzy.

Odnaleziony skarb

Grupa chor. Skiwniewskiego działała w pocysterskim klasztorze w Lubiążu. Potężny klasztor z licznymi podziemiami był świetnym miejscem do ukrycia skarbu. Już w czasie II wojny hitlerowcy zamienili go w składnicę dzieł sztuki i archiwaliów.

W listopadzie 1982 r. do Lubiąża przyjechał mjr Jerzy Liwski z szefostwa Wojskowej Służby Wewnętrznej (WSW) z radiestetą, który wskazał kilka lokalizacji. W połowie listopada we miejscach wytypowanych przez różdżkarza poszukiwania skarbów rozpoczął pododdział z wojsk inżynieryjnych. Żołnierze mieli ciężki sprzęt do robót ziemnych. – My zajmowaliśmy się ochroną i izolowaniem terenu prac przed ciekawskimi. Pilnowaliśmy centrum miejscowości, a nas pilnowała WSW – opowiada żołnierz z Bolesławca. Niespodziewanie koparka odsłoniła metalowe naczynie z 1352 monetami ze złota i srebra. Znalezisko nazwane później „Skarbem Piastów Śląskich” sprzedano, a pieniądze miały zasilić budowę Pomnika Matki Polki lub Centralnego Szpitala Klinicznego Wojskowej Akademii Medycznej. Podobno trafiły jednak do kasy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Zimowe szkolenie grup specjalnych z Bolesławca.

Kilkadziesiąt kilometrów od Lubiąża działało 8-9 komandosów chor. Grzegorza Wyrwała. Stacjonowali w „Samotni”, w jednym z najpiękniejszych zakątków Karkonoszy. Schronisko „Samotnia” leży na trasie z Karpacza na Śnieżkę, przy Małym Stawie.

Różdżkarz nie pomógł

Żołnierze zamieszkali w drewutni na zapleczu „Samotni”, dowódca zajął pokój na piętrze schroniska. Waldemar Siemaszko i jego żona Sylwia, którzy od 1966 r. kierowali schroniskiem, zostali powiadomieni, że w okolicy trwają ćwiczenia wojskowe. W książce „Złoto generałów” Sylwia Siemaszko opowiada, że komandosi mieli zajęcia głównie w rejonie pobliskiego „Domku Myśliwskiego”. Jednak poszukiwacze skarbu interesowali się też pobliskim Białym Jarem, partiami podszczytowymi Śnieżki oraz Małym Stawem. Nurkowanie w nim nie przyniosło jednak żadnych efektów.

– Kiedyś grupa ludzi w cywilnych ubraniach przyprowadziła różdżkarza. Chodził w okolicach „Domku”. W jednym miejscu zawieszona na sznurku kulka radiestety zaczęła się ruszać. Cywile rozkopali to miejsce. Ale znaleźli tylko składowisko starych puszek. Potem różdżkarz wpadł do potoku, zdenerwował się i zakończył poszukiwania – wspominał chor. Wyrwał.

Komandosi mieli obowiązek legitymować każdego, kto przebywał się w okolicach „Samotni” i „Domku Myśliwskiego”. – To był stan wojenny. Turystyka górska została zabroniona. Schronisko było wymarłe, mieszkała tam tylko obsługa. Ale i tak całodobowo obstawialiśmy drogę na Śnieżkę. Niżej pilnowała WSW – opowiadał Grzegorz Wyrwał.

Żołnierze z Bolesławca w czasie szkolenia z obsługi amerykańskiego karabinka M-16.

Po akcji dowiedział się, że WSW zatrzymała starszego, ale – jak słyszał – bardzo sprawnego, siwego mężczyznę, obywatela Niemiec. Dwóch żołnierzy WSW poprosiło go o dokumenty. Wywiązała się szamotanina i wtedy Niemiec uderzył jednego w twarz. Został zatrzymany i przewieziony do Jeleniej Góry. Błyskawicznie interweniował niemiecki konsulat. Podobno zatrzymany został szybko przekazany Niemcom.

Zatrzymany katecheta

– Chyba więc ktoś obserwował nasze poszukiwania. Zaprzyjaźniony WOP-ista opowiadał mi, że w „Pasterce” koło Radkowa od czasów wojny mieszkał niemiecki rezydent, pozostawiony ponoć do pilnowania przedmiotów ukrytych na małym cmentarzyku. Najprawdopodobniej był pod stałą obserwacja naszych służb. Nie mówiono nam, czego szukamy. Krążyły pogłoski, że dokumentów gestapo, ktoś słyszał o skarbach. Ale to wszystko mogły być działania pozorne. Wiedzieliśmy tylko, że zadanie jest poważne. A ten Niemiec przypadkowo się nie pojawił – wspominał chorąży.

Kiedyś żołnierze Grzegorza Wyrwała zatrzymali o zmroku samotnego wędrowca maszerującego na Śnieżkę. Zapytany kim jest, odpowiedział, że katechetą. Jeden z komandosów nie do końca usłyszał i szybko odpowiedział: „Tylko mi tu kur… bez pseudonimów o tej porze!”.

Po powrocie do koszar nikt nie zadawał zbędnych pytań. – Dowódca naszej 62 Kompanii Specjalnej, mjr Andrzej Żdan zapytał mnie tylko czy wszystko było w porządku? Odpowiedziałem, że tak. I na tym się skończyło – opowiadał chor. G. Wyrwał.

Bogdan Fiałkowski, kiedyś dowódca grupy specjalnej, od lat jeden z głównych organizatorów spotkań weteranów 62. Kompanii Specjalnej.

Po kilku latach, po jednostce zaczęła krążyć informacja o ponownym poszukiwaniu skarbów. – Ktoś z dowództwa Śląskiego Okręgu Wojskowego zapytał mnie, czy wziąłbym udział w nurkowaniu w zalanych sztolniach? Usłyszałem, że woda jest idealnie przejrzysta, ale każdy ruch płetw powoduje całkowite zmętnienie. Więc za pierwszym razem trzeba jak najwięcej zapamiętać, a po kilku miesiącach, gdy muł opadnie, ponowić próbę – opowiadał mi w 2005 r. chor. Grzegorz Wyrwał.

Nurkowanie w sztolniach

Nurkowanie w takich sztolniach jest niezwykle niebezpieczne. Nie wiadomo bowiem w jakim stanie jest obudowa chodnika, czy przypadkowe trącenie jakiegoś elementu nie doprowadzi do zawalenia tunelu? – Do tego oficerowie zapytali czy mam świadomość, że sztolnie mogą być zaminowane? – kontynuował chorąży.

– Odpowiedziałem, że podjąłbym się tego nurkowania. Wiem, że moi koledzy też wyrażali zainteresowanie wykonaniem takiego zadania. Wtedy fascynował mnie podwodny świat, a szczególnie zalane jaskinie. Dziś gdy o tym myślę ogarnia mnie pusty śmiech… Mieliśmy sprzęt, który się do tego nie nadawał. Do nurkowania nie doszło. Być może dlatego, że to zadanie mogło być po prostu odwróceniem uwagi od miejsc, w których prowadzono najintensywniejsze poszukiwania – przekonywał chor. Grzegorz Wyrwał.

Od prawie trzech dekad, zawsze w pierwszy weekend września, w Bolesławcu spotykają się żołnierze służący w 62 Kompanii Specjalnej. Mam ten zaszczyt, że od ładnych kilkunastu lat ppłk Andrzej Żdan zaprasza mnie na te spotkania.