W Wojsku Polskim nie ma tak małego oddziału, który byłby tak wielką „kuźnią generałów”. Na przykładzie JWK widać, jak siły specjalne Polski i NATO od kilku lat reagowały na agresywne działania Rosji względem Ukrainy. Jednostka numer 4101 ma już ponad 60 lat i jest najstarszą polską formacją specjalną, pod obecną nazwą działa od 2011 r. To od tego momentu dla „Lublińca” – jak popularnie nazywa się JWK – zaczął się czas błyskotliwego rozwoju i spektakularnych sukcesów. 7 października Jednostka Wojskowa Komandosów obchodzi doroczne święto.

Komandosi z JW 4101 sprawdzali swój profesjonalizm na wielu wojnach. Od Wietnamu, przez Bałkany po Irak i Afganistan. Ale dopiero kompletne, zespoły wysyłane na te dwie ostatnie wojny pozwoliły pokazać profesjonalizm żołnierzy. Był to olbrzymi wysiłek. Przez kilkanaście lat, co pół roku należało przygotować do wyjazdu kolejne ekipy, a zasoby żołnierzy były ograniczone.

Operacje ratowania zakładników

Afgańczycy przed budynkiem, w którym przeprowadzono operację „Sledgehammer”.

Do najtrudniejszych należały operacje ratowania zakładników. W Afganistanie wykonali ich kilka. Pierwszą – 10 stycznia 2012 r. Przeprowadziło ją ośmiu ludzi z Lublińca wspólnie z miejscowymi antyterrorystami policyjnymi, nazywanymi popularnie „Afgańskimi Tygrysami”. Nigdy wcześniej Polacy nie uwolnili zakładników uwięzionych przez terrorystów-samobójców. [PRZECZYTAJ KSIĄŻKE NA TEN TEMAT].

Kilka miesięcy później podobne zadanie wykonali komandosi z kolejnej zmiany. 6 maja 2012 r. wieczorem napastnicy obwieszeni pasami szahida zabarykadowali się w banku w Szaranie. Kilkakrotne próby opanowania sytuacji przez Afgańczyków skończyły się niepowodzeniem. Polacy wspólnie z „Afgańskimi Tygrysami” zaatakowali o świcie. W czasie akcji czterej terroryści zginęli, dwóch zostało rannych.

Oba zadania wykonano bez strat własnych. Jednak misja Lublińca prowadzona w Afganistanie została okupiona krwią kilkunastu i śmiercią jednego komandosa. W nocy z 23 na 24 sierpnia 2013 r. w zasadzce zginął st. chor. sztab. Mirosław Łucki „Miron”. Miał 38 lat, do Lublińca trafił jako żołnierz służby zasadniczej w 1997 r. Na misje do Iraku i Afganistanu wyjeżdżał cztery razy.

11 lat w misji ISAF w Afganistanie

W maju 2014 r. dla Lublińca skończyła się misja ISAF. Ostatnia ekipa żołnierzy opuściła Afganistan. Komandosi działali tam prawie 11 lat, w tym pięć w ramach samodzielnego Task Force-50. Wyszkolili dwie policyjne kompanie specjalne „Afgańskich Tygrysów” w prowincjach Ghazni i Paktika. Obie – jako jedne z pierwszych w Afganistanie – przeszły certyfikację i mogły rozpocząć samodzielne prowadzenie operacji.

– W Lublińcu służyli profesjonaliści, którzy dopiero w Afganistanie dostali odpowiednie zadania i funkcjonowali w sprawnym systemie dowodzenia. Na efekty nie trzeba było długo czekać. TF-50 znalazł się w gronie najbardziej efektywnych zespołów sił specjalnych. Z zagranicy zaczęły spływać gratulacje i zaproszenia na wspólne ćwiczenia – ujawnia gen. broni Wiesław Kukuła, który między 2012 a 2016 r. dowodził jednostką.

Pochwały od amerykańskich generałów

Paramedyk „Wir” (w środku) na jednym z polskich poligonów szkoli Amerykanów z „Zielonych Beretów”.

Już w 2010 r. o zorganizowanie wizyty w oddziale poprosił gen. broni Frank Kisner – dowódca Dowództwa Operacji Specjalnych NATO (NSHQ). Było to zaskakujące. Zwykle bowiem trzygwiazdkowi generałowie nie zajeżdżali do Lublińca. Ale generał stwierdził, że chce zobaczyć jednostkę i poznać ludzi, o których słyszał wiele dobrego.

Cztery lata później dowódca operacji specjalnych USA adm. William McRaven zaprosił JWK do udziału w pokazie zdolności sił operacji specjalnych USA w ramach tzw. SOF Week. – To było coś! Tam wpuszczano tylko zaufanych! W pokazie wzięli udział operatorzy z zespołu płk. Tomasza Białasa „Białego”. Po powrocie z Afganistanu z medalem Meritorious Service ten oficer miał w środowisku zachodnich sił specjalnych status VIP-a – przekonuje gen. Kukuła.

Wisienką na torcie pochwał była opinia brytyjskiego gen. Lanca Mansa, który dwukrotnie dowodził Siłami Operacji Specjalnych ISAF. Generał kilkakrotnie stwierdził, że TF-50 w Afganistanie był jak Dywizjon 303 w czasie bitwy o Anglię.

Powrót do Afganistanu – misja RSM

2017 r. „Soyers” przed nocną operacją z użyciem śmigłowców afgańskiej policyjnej jednostki antyterrorystycznej Special Mission Wing. . Fot. z archiwum „Soyersa”.

Znając takie opinie, łatwiej można zrozumieć, dlaczego już w kilka miesięcy po zakończeniu misji TF-50, przedstawiciele NSHQ poprosili polski MON o to, aby komandosi z Lublińca wrócili pod Hindukusz.

– JWK miała w doborowym towarzystwie najlepszych jednostek specjalnych świata szkolić i wspierać policyjną jednostkę kontrterrorystyczną szczebla narodowego tzw. ATF444. NSHQ chciało wykorzystać świetną reputację JWK wśród Afgańczyków. Zaproponowano nawet, by zachować zbliżoną do poprzedniej nazwę – SOAT-50 – kończy gen. Wiesław Kukuła.

Dlatego w sierpniu 2015 r. komandosów z Lublińca skierowano do udziału w operacji Resolute Support Mission (RSM). Udział w tej misji Polska zakończyła w czerwcu 2021 r.

– Operacje wykonywane w ramach RSM były zdecydowanie trudniejsze od realizowanych w ramach TF-50. Większość sił stanowili Afgańczycy. Powodzenie każdej „roboty” zależało od poziomu wyszkolenia sił lokalnych oraz wypracowania relacji gwarantujących zaufanie – wyjaśnia st. chor. rez. Piotr Soyka „Soyers”, który przez 21 lat służył w Lublińcu.

Szkolenie afgańskiego ATF444

W ramach RSM komandosi odpowiadali za kompleksowe szkolenie afgańskich sił specjalnych. Na zdjęciu: „Łasuch”. Fot. st. chor. szt. mar. Arkadiusz Dwulatek (Combat Camera DO RSZ).

Komandosi z SOAT-50 trafili do trzech baz. Główne siły SOAT-50 stacjonowały w Kandaharze, gdzie działała ATF444.

– Gdy otrzymaliśmy zadanie współpracy z „444”, w strukturach afgańskiej policji funkcjonowały tylko trzy takie oddziały, zwane „National Mission Units”. Jednemu partnerowali Brytyjczycy z SBS, drugiemu Norwegowie z MJK. Potraktowaliśmy to jak wyróżnienie. Decyzja dowództwa NATO i jej akceptacja przez władze afgańskie była bowiem efektem naszych sukcesów z misji ISAF – mówi płk Michał Strzelecki, były dowódca JWK, obecnie dowódca 6. Brygady Powietrznodesantowej.

Żołnierze z SOAT-50 razem z ATF444 brali udział w operacjach ratowania zakładników.

8 grudnia 2015 r. zamachowcy-samobójcy uderzyli tuż przy lotnisku w Kandaharze. W czasie ataku zginęło 48 Afgańczyków, a 22 zostało rannych. Talibowie spalili bazar, zajęli szkołę podstawową i czteropiętrowy blok na osiedlu rodzin wojskowych i policyjnych. Z opanowanych obiektów ostrzeliwali lotnisko. Mimo kilku prób Afgańczykom wspieranym przez „Zielone Berety” nie udało się opanować sytuacji.

Następnego dnia do akcji wkroczył SOAT-50 z ATF 444. Kilkugodzinna walka była niezwykle zażarta. Talibowie, zasłaniając się grupami kobiet i dzieci, strzelali do nacierających. W czasie operacji wyeliminowano wszystkich terrorystów. Żaden z nich nie zdążył zdetonować „kamizelki samobójcy”. Uwolniono 25 kobiet i dzieci. Szturmujący nie ponieśli żadnych strat.

– W czasie innej operacji, wspólnie z ATF444, odbiliśmy 11 uwięzionych: policjantów, żołnierzy i strażników granicznych. To był czas, w którym siły afgańskie ponosiły duże straty, więc ten spektakularny sukces podniósł ich niskie morale – mówi „Soyers”.

Z Afganistanu na Ukrainę

2017 r. Patrol komandosów z SOAT-50 w czasie Resolute Support Mission w Afganistanie. Fot. „Soyers”.

24 lutego 2022 r. Rosja zaatakowała Ukrainę. Rozpoczęła brutalną, pełnoskalową wojnę. Dziś Zachód aktywnie wspiera Ukrainę. Warto jednak przypomnieć, to wsparcie zaczęło się długo przed wybuchem wojny. Swoją kartę w tych działaniach zapisali żołnierze z Lublińca.

W lutym 2014 r. Moskwa przystąpiła do siłowego przejęcia Krymu, integralnej części Ukrainy. Kilka tygodni później wznieciła rebelię w Donbasie. Już w lipcu 2014 r. NATO oficjalnie ogłosiło, że toczy się tam wojna hybrydowa. Zagraża to także innym państwom, które w poprzednim układzie sił były w radzieckiej strefie wpływów. Błyskawicznie zareagowali Amerykanie, którzy w ramach operacji „Atlantic Resolve” wzmocnili wschodnią flankę NATO.

Geopolityka przełożyła się na zadania postawione komandosom z Lublińca. Już w 2014 r. do koszar JWK trafiła ODA – zadaniowa grupa specjalna „Zielonych Beretów”. Ekipy, zmieniające się co kilka miesięcy, najczęściej wywodziły się z 1. batalionu 10. Special Forces Group. We wrześniu 2019 r. zapadła decyzja o budowie w Lublińcu specjalnego obiektu dla „Zielonych Beretów”. Jednocześnie zmieniła się formuła współdziałania z Amerykanami. Stałe stacjonowanie zastąpiono systematycznymi, kilkutygodniowymi, intensywnymi ćwiczeniami.

Głównym celem długofalowej współpracy było rozwijanie zdolności do przeciwdziałania zagrożeniom związanym z konfliktem za naszą wschodnią granicą.

Odznaczenia od Prezydenta za misję na Ukrainie

Szkolenie na terenie koszar JWK.

W efekcie tego współdziałania komandosi z Lublińca znaleźli się na Ukrainie. Polski MON potwierdził ten fakt dopiero w październiku 2016 r. W oficjalnym komunikacie napisano wtedy, że komponent złożony z 18 żołnierzy stacjonuje w okolicach miejscowości Kropywnycki, znajdującej się kilkaset kilometrów od ówczesnej strefy działań wojennych.

Polacy zajmowali się tam szkoleniem sił lokalnych, czyli tym, co do perfekcji opanowali w Afganistanie. W październiku 2020 r. w Kijowie Prezydent RP odznaczył żołnierzy z Lublińca wykonujących wtedy zadania na Ukrainie.

Nowe zagrożenia, zadania i analiza wniosków z misji spowodowały, że w ciągu ostatniej dekady zmieniła się struktura pododdziałów bojowych JWK.

– Szkolenie w większym stopniu skupia się na podniesieniu zdolności do udziału w Narodowej Operacji Obronnej. To skutkuje osiąganiem kolejnych zdolności, których nie posiadaliśmy jeszcze przed kilku laty – wyjaśnia płk Strzelecki.

Paradoksalnie oznacza to m.in. powrót do scenariuszy, które w Lublińcu ćwiczono po rozpadzie Układu Warszawskiego, opisanych w części „Komandosi w koszarach”. Zrezygnowano z nich, gdy Polska weszła do NATO. Wtedy zapanowało przeświadczenie, że naszemu regionowi nie zagraża wojna.

Lubliniec, czyli „kuźnia generałów”

Ćwiczenia żołnierzy z Lublińca.

Ostatnia dekada to również okres, w którym ludzie z JW 4101 zaczęli zajmować prestiżowe stanowiska w wojsku. Pierwszym dowódcą (jeszcze 1. Pułku Specjalnego), który otrzymał generalskie lampasy i zaczął dowodzić Wojskami specjalnymi był gen. bryg. Piotr Patalong. Potem awanse się posypały. Gen. bryg. Ryszard Pietras (były dowódca JWK) był dowódcą 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, obecnie jest zastępcą dowódcy Centrum Operacji Lądowych. Gen. dyw. dr inż. Sławomir Drumowicz (były dowódca JWK) dowodzi Komponentem Wojsk Specjalnych, a gen. broni Wiesław Kukuła (były dowódca JWK) – Wojskami Obrony Terytorialnej. Gen. bryg. Maciej Klisz (były szef sztabu JWK) jest zastępcą dowódcy WOT. Natomiast płk Michał Strzelecki (były dowódca JWK) objął generalskie stanowisko dowódcy brygady spadochronowej w Krakowie. Płk Tomasz Białas (były dowódca Zespołu Bojowego) dowodzi 13. Śląską Brygadą OT, w tym roku ukończył studia generalskie w Akademii Sztuki Wojennej. Jak twierdzą wtajemniczeni, na takie studia niebawem trafi płk Paweł Wiktorowicz, który po służbie w Lublińcu objął dowodzenie 9. Łódzką Brygadą OT.

Awansują nie tylko oficerowie. St. chor. sztab. Mirosław Ziarniak „Ziarno” został Starszym Podoficerem Dowództwa WOT. Natomiast st. chor. sztab. Adam Kraszewski „Kraszan” – jeszcze niedawno starszy podoficer dowództwa w JWK – jest pierwszym Polakiem, który został starszym podoficerem jednej z komórek operacyjnych w amerykańskim dowództwie operacji specjalnych w Tampie na Florydzie.

Nie ma w Wojsku Polskim innej jednostki wojskowej, która gwarantowałaby tak liczne awanse generalskie. Historia formacji pokazuje, że są to awanse uzasadnione.

LubliniecPL drugie wydanie książki

Tekst powstał na podstawie drugiego wydania książki „LUBLINIEC.PL. Cicho i skutecznie. Tajemnice najstarszej jednostki specjalnej WP”.

Chcesz wiedzieć więcej o Jednostce Wojskowej Komandosów? Szukaj artykułów z tagiem „Lubliniec” na tej stronie.