Połowa 2004 r. była najtragiczniejszym momentem w ponad dwudziestoletniej historii GROM-u. Wtedy w Bagdadzie zginęło dwóch byłych żołnierzy, a dwóch kolejnych odniosło rany. 5 czerwca tego roku polegli: porucznik Krzysztof Kaśkos, „Kaśka” oraz starszy chorąży Artur Żukowski „Żuku”. Obaj kilka dni wcześniej odeszli ze służby w GROM-ie by w Iraku podjąć pracę w Prywatnej Korporacji Militarnej.

– Oni pracowali dla prywatnej amerykańskiej korporacji Blackwater, ale zginęli zaledwie w pięć dni po odejściu z jednostki. Służyli w GROM-ie po sześć lat. Przyszli w tym samym czasie, pokonali selekcję. Interesowały ich sztuki walki wschodu. Trzymali się razem – wspomina oficer.

15 sierpnia 2009 r., w czasie uroczystości z okazji Święta Wojska, w Belwederze, rodziny komandosów odebrały odznaczenia. Na wniosek Kapituły Orderu Krzyża Wojskowego „za wzorowe wykonanie obowiązków służbowych oraz dokonane czyny bojowe połączone z wyjątkową ofiarnością, podczas użycia Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej poza granicami państwa w czasie pokoju” Prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego porucznika rezerwy Krzysztofa Tadeusza Kaśkosa oraz starszego chorążego rezerwy Artura Sebastiana Żukowskiego.

Porucznik Krzysztof Kaśkos, „Kaśka”. Kim był?

Porucznik Krzysztof Kaśkos „Kaśka” w Bagdadzie, jesień 2003 r.

W 1994 r. „Kaśka” rozpoczął studia we wrocławskiej szkole oficerskiej. W 1998 r., wraz z kilkoma kolegami z roku od razu trafił na selekcję. Pokonał ją w niezłym stylu, podobnie jak roczny kurs wstępny. Interesował się historią, pochłaniał książki.

– Na misji ludzie w różny sposób spędzają czas. On ćwiczył i czytał. W Iraku był dwa razy: od wiosny do jesieni 2002 r. i od jesieni 2003 do wiosny 2004. Brał udział w kilkudziesięciu operacjach na lądzie i na morzu – wspomina kolega.

Jedną z operacji koledzy porucznika Kaśkosa zapamiętali szczególnie. Niedaleko Bagdadu, w czasie przeczesywania zabudowań na Polaków rzucił się z maczetą poszukiwany osobnik: – W gwałtownej walce „Kaśka” obezwładnił napastnika. Dzięki temu uchronił kolegów od śmierci lub kalectwa. Sam zaś w czasie walki nie odniósł poważniejszych obrażeń.

Starszy chorąży Artur Żukowski „Żuku”. Kim był?

„Żuku” zaczynał służbę wojskową w Nadwiślańskich Jednostkach Wojskowych w 1998 r. Ćwiczył karate, na zawodach zauważył go jeden ze szkoleniowców GROM-u. – Zaproponował przystąpienie do selekcji. Okazało się, że „Żuku” jest żołnierzem, to ułatwiło formalności – kontynuuje komandos. Chorąży był na misji w Afganistanie. Potem walczył w Iraku.

To właśnie w Bagdadzie obaj komandosi zainteresowali się pracą w Blackwater, nazywanym „największą prywatną armią świata”. Założyli ją byli ludzie z Navy SEALs. Konsorcjum odpowiadało za bezpieczeństwo praktycznie wszystkich ważniejszych Amerykanów pracujących w Iraku. Po zamachu na polskiego ambasadora Edwarda Pietrzyka, jednymi z pierwszych na miejscu zdarzenia byli ludzie z Blackwater. Niewielki śmigłowiec tej korporacji wylądował na miejscu zamachu i ewakuował ambasadora do szpitala. Obecnie firma działa pod marką Academi.

– „Prywaciarze” – jak nazywamy takich ludzi – doskonale znają nasze środowisko, wyszli z jednostek specjalnych. W bazach wojskowych nie ma dla nich zamkniętych bram. Jeżdżą, rozmawiają z ludźmi, werbują do pracy – oficer opowiada, że dla Polaków główną barierą w zatrudnieniu jest język. Wbrew obiegowym opiniom, znajomość angielskiego to ciągle pięta Achillesowa.

Praca w Prywatnej Korporacji Militarnej

Chętni do pracy w korporacjach składają podanie i życiorys. To czysta formalność, bo kandydata sprawdza się wśród znajomych. Opinia jest bardzo ważna. Sama ocena umiejętności praktycznych to najprostsza sprawa. Wystarczy, że instruktorzy dadzą człowiekowi broń, zobaczą jak nosi kaburę, jak składa się do strzału. Po kilku minutach doświadczony żołnierz jest w stanie sporo powiedzieć o ochotniku.

Obaj GROM-owcy nie przesłużyli jeszcze w wojsku piętnastu lat, więc nie mieli podstawowych uprawnień emerytalnych. Porucznik miał nawet zwrócić część kosztów nauki w szkole oficerskiej.

– Obaj byli bardzo dobrymi żołnierzami. Namawialiśmy ich, żeby nie odchodzili. Ale oni już w czasie misji załatwili sobie półroczny kontrakt – opowiadają koledzy.

Luty 2004 r., burza piaskowa w Bagdadzie. Chorąży Artur Żukowski przed Sea Hawkiem ze wspierającej GROM jednostki lotniczej US Navy.

31 maja czterech GROM-owców zwolniło się ze służby. Do Iraku polecieli „Kaśka”, „Żuku”, „Rosja” i „Spadak”. Jak radzili bardziej doświadczeni koledzy, w kontrakcie zaznaczyli, że będą pracować tylko razem. – Wbrew pozorom, w takich koncernach niewielu jest prawdziwych profesjonalistów. Dlatego większość ludzi z branży zastrzega, że będzie działać tylko we własnym zespole. Nie zgadzają się na obcych, ani na rozczłonkowanie grupy – opowiada komandos.

Większość nowo zatrudnianych przechodzi kilkutygodniowe zgrywanie w ośrodku szkoleniowym korporacji. GROM-owców to nie dotyczyło, więc natychmiast po przylocie do Bagdadu zaczęli normalną pracę. Niedawno wrócili z misji, więc znali sytuację w mieście.

Profesjonaliści zdają sobie sprawę z tego, jak niebezpieczna jest taka robota: – Prawdopodobieństwo złapania kulki jest przeogromne. Można być najlepiej przygotowanym, ale zostanie celem jest tylko kwestią czasu. Kiedyś człowiek musi trafić w zasadzkę. A wtedy są bardzo małe szanse pozostanie w jednym kawałku…

Zamach na ekskomandosów

Sobota, 5 czerwca 2004 r. była dla eksGROM-owców trzecim dniem pracy w Blackwater.
Rano zajmowali się ochroną osobistą. Potem mieli jeszcze jedną robotę. Z lotniska w Bagdadzie należało odebrać pracownika prywatnej firmy.

– Normalnie po Bagdadzie jeździ się pojazdami opancerzonymi. Pech chciał, że przestała działać jedna z dwóch takich maszyn. Dlatego czwórka ludzi wsiadła do zwykłego samochodu – wspomina oficer.

Jechali Irish Road z Pałacu Wodnego w centrum miasta, do bazy wojskowej „Victory”. To jedna z najlepiej chronionych, a jednocześnie najczęściej atakowanych dróg w stolicy Iraku. Amerykańskie patrole stały co kilkaset metrów.

Jesień 2003 r., chorąży Artur Żukowski „Żuku” przed wyjazdem na patrol z bazy w Bagdadzie.

Zamach był dobrze przygotowany. Zwiadowcy obserwowali bramę Pałacu. Gdy konwój wyjechał, atakujący dostali sygnał… Napastnicy mieli cztery samochody, było ich kilkunastu. – Na ulicy panował normalny ruch. Z naprzeciwka sunął sznur pojazdów. Praktycznie we wszystkich szyby były uchylone. W kilku samochodach siedzieli napastnicy. W ostatniej chwili podnieśli trzymane na kolanach kałasznikowy. Zaczęli huraganowy ogień. Najostrzej atakowali nieopancerzone auto. Ono dostało z granatnika – relacjonuje GROM-owiec.

Pierwszy pojazd stanął w płomieniach, drugi – jak to było wielokrotnie przećwiczone – błyskawicznie go zasłonił, przyjmując na siebie cały ostrzał. Ochroniarze zaczęli się bronić. Gdyby nie mieli granatów, nie uszliby z życiem. „Rosja” wyciągnął kolegów z płonącego auta. Ale nie było szans na ratunek. Ciała „Kaśki”, „Żuka” i dwóch Amerykanów były straszliwie zmasakrowane. Trzeci nie mógł prowadzić ognia, bo miał przestrzelone obie ręce.

Ostatnia akcja

Po wystrzeleniu piątego magazynka „Spadakowi” zaciął się karabinek. M-4 to bardzo dobra broń, ale takie zacięcia się zdarzają. W kulooodpornym Suburbanie gwałtownie rosła temperatura, bo karoseria nagrzewała się od płonącego, osłanianego pojazdu. Wiedząc, że koledzy nie żyją, ukryci w chevrolecie postanowili uciekać. „Rosja” miał już kilka ran postrzałowych. „Spadak” był „tylko” poparzony.

Asekurując rannego Amerykanina, przebiegli na przeciwny pas autostrady. Zatrzymali pierwszy przejeżdżający samochód. Kierowcy kazali jechać do najbliższego amerykańskiego posterunku.

Lotnisko w Bagdadzie, tuż przed odlotem polskiej delegacji porucznik Krzysztof Kaśkos żegna się premierem Leszkiem Millerem. Jesienią 2003 r. GROM ochraniał tę wizytę.

Do zamachu przyznała się organizacja kierowana przez Abu Musaba al Zarkawiego, uważanego za przywódcę Al Kaidy w Iraku: „Brygady Dżamiat al Tawhid i Dżihad zorganizowały na drodze do lotniska w Bagdadzie zasadzkę na dwa samochody należące do CIA. W każdym z nich jechało po czterech ludzi. Po zaciekłej bitwie mudżahedini spalili samochody i tych, którzy się w nich znajdowali”.

W GROM-ie wiedzą jedno: „Kaśka”, „Żuku” nie mogli przeżyć zamachu.

Choć byli pracownikami prywatnej firmy, to na lotnisku ich trumny przywitała asysta honorowa ze sztandarem jednostki. Oficjalne delegacje GROM-u uczestniczyły w pogrzebach. Na frontowej ścianie w izbie pamięci formacji wiszą dwie marmurowe tablice. Na jednej wyryto nazwiska Cichociemnych, których tradycje dziedziczy GROM. Na drugiej jest zaledwie kilka nazwisk. To żołnierze, którzy ponieśli śmierć służąc w GROM-ie. Umieszczono na niej także nazwiska „Kaśki” i „Żuka”.

Powyższy tekst to fragment ebooka „GROM.PL Część 3. Niepokonani w Iraku”.