Rozmowa z gen. bryg. Jerzym Gutem, dowódcą Centrum Operacji Specjalnych – Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych:
Jarosław Rybak: Afgańska misja specjalsów dobiegła końca. Jakie są efekty działań Wojsk Specjalnych, szczególnie Task Force-49 i Task Force-50?


Jerzy Gut: Nie będę wchodził w statystykę. Chciałbym za to zauważyć, że oba TF oraz żołnierze z NIL-a z pełnym profesjonalizmem wykonywali swoją pracę. Mocno zaangażowaliśmy się w doradztwo wojskowe: TF-49 szkolił agentów narodowej agencji bezpieczeństwa NDS (ang. National Directorate of Security), a TF-50 antyterrorystów z policyjnych PRC (ang. Provincial Response Company). Dosyć dobrze są znane efekty działalności TF-50, którego żołnierze od zera wyszkolili niezwykle sprawnie działające PRC: jeden w prowincji Paktika, drugi w prowincji Ghazni. Ważne jest to, co tam, na teatrze podkreślali nasi partnerzy – dowódcy sił specjalnych: pokazaliśmy niezwykle wysokie umiejętności w zakresie szkolenia Afgańskich Sił Bezpieczeństwa. Jest to namacalny dowód na to, że sztukę szkolenia innych, tzw. military assistance, nasze jednostki opanowały na wysokim poziomie. A nie jest to sprawa łatwa.

JR: Tu powinno pojawić się pytanie ekscytujące wszystkich miłośników Wojsk Specjalnych: „który TF był lepszy”?


JG: My nie prowadzimy rankingów tego typu. To nie zawody sportowe, każde zadanie jest inne i wymaga przygotowania nowej koncepcji operacji, a kluczową rolę odgrywa tu zgromadzenie wystarczającej ilości informacji najlepiej z kilku źródeł. Mogę śmiało powiedzieć, że przy odpowiednim zabezpieczeniu informacyjnym nasze oba Zespoły Zadaniowe: TF-49 i TF-50 sprawnie planowały i przeprowadziły wiele skomplikowanych operacji z umiejętnym, stopniowym wprowadzeniem w te działania lokalnych sił bezpieczeństwa.

JR: Przy okazji warto poruszyć kwestię informowania opinii publicznej o działaniach specjalsów. Ale do tego jeszcze wrócę. Jak opisać wysiłek Wojsk Specjalnych związany z realizacją zadań pod Hindukuszem?


JG: Stanowiliśmy ok. 8-10 procent całości Polskiego Kontyngentu Wojskowego. Warto przypomnieć, że Wojska Specjalne to ok. 3 procent całości armii. Zatem nasze zaangażowanie było stosunkowo duże. W operację w Afganistanie zaangażowano niemal wszystkie jednostki. GROM i Jednostka Wojskowa Komandosów utworzyły Zadaniowe Zespoły Bojowe. NIL odpowiadał, zgodnie ze swoim przeznaczeniem, za wsparcie informacyjne.

Marynarze z FORMOZY zajmowali różne stanowiska w łańcuchu dowodzenia sił specjalnych ISAF. Kmdr Dariusz Wichniarek, na co dzień dowódca jednostki, przez rok był szefem sztabu Dowództwa Komponentu Operacji Specjalnych w Afganistanie (NSOCC-A). Od 2009 r. mieliśmy w Afganistanie Zespół Koordynacji Wojsk Specjalnych (ZKWS) złożony z oficerów Dowództwa Wojsk Specjalnych, a po jego rozformowaniu z COS-DKWS. Można powiedzieć, że w czasie całej misji w operacji ISAF uczestniczyło ponad 2 tys. naszych ludzi. Wielu z nich kilkukrotnie.

JR: Straty?


JG: W wyniku działań bojowych życie straciło dwóch naszych żołnierzy: mjr Krzysztof Woźniak z GROM oraz st. chor. sztab. Mirosław Łucki z Jednostki Wojskowej Komandosów. To byli wspaniali ludzie, świetnie wyszkoleni i niezwykle doświadczeni żołnierze, prawdziwi profesjonaliści. Operacje specjalne są z reguły operacjami o wysokim stopniu ryzyka i dlatego straty są czynnikiem, który w tym przypadku musi być brany pod uwagę. Jednak patrząc na intensywność prowadzonych operacji oraz niezwykle trudne środowisko działań, to wysokość strat w Wojskach Specjalnych była stosunkowo niska. Nie wynikało to tylko z żołnierskiego szczęścia, ale po prostu nasi ludzie byli bardzo dobrze przygotowani. W Afganistanie straciliśmy jeszcze jednego żołnierza – mł. chor. Bartosza Spychałę z JWK. Jego śmierć nie nastąpiła jednak w bezpośrednim związku z działaniami bojowymi. Na misji w Afganistanie mieliśmy również rannych. Szczęśliwie, wszyscy żołnierze wrócili do służby.

JR: Z pańskiej perspektywy – kiedy były najtrudniejsze momenty?


JG: Najtrudniejsze chwile są wtedy, gdy człowiek dowiaduje się, że stracił swoich ludzi. To sytuacja, z którą nikt nie chce się mierzyć. Żaden dowódca. Wtedy czuje się ogromną odpowiedzialność za żołnierzy. Kiedy jednak coś takiego się zdarzało od razu weryfikowaliśmy nasze procedury, wszystko ponownie sprawdzaliśmy, a wnioski i zalecenia do realizacji rozsyłano do naszych jednostek. Ta analiza nie była prowadzona tylko z naszymi ludźmi, ale także ze służbami, z którymi współdziałaliśmy oraz z sojusznikami. Warto nadmienić, że procedury w Wojskach Specjalnych są modyfikowane na bieżąco, wpływ na to, siłą rzeczy, mają również tragiczne sytuacje. Celem takiego podejścia jest próba nadążenia za stale zmieniającym swoje działanie przeciwnikiem. Wojskom Specjalnym nie służy biurokratyczne podejście. Musimy być szybcy i precyzyjni nie tylko w praktycznym działaniu, ale posiadać również elastyczne procedury dające nam możliwość nieszablonowego działania, mogącego zaskoczyć przeciwnika i – co najważniejsze – nie powtórzyć już nigdy raz popełnionego błędu.

JR: Bez zgody DWS Task Force nie mogły przeprowadzić żadnej operacji. Która z nich była najtrudniejsza do zatwierdzenia?


JG: Nasze Zespoły Bojowe w Afganistanie praktycznie nie posiadały ograniczeń narodowych i realizowały pełne spektrum operacji specjalnych pod dowództwem ISAF SOF. Czasami zdarzały się sytuacje, że zadania te wykraczały poza kompetencje naszych dowódców lub sięgały poza zadeklarowany obszar operacji. W takich przypadkach dowództwo DWS, a od stycznia 2014 r. COS-DKWS – podejmowało decyzję co do dalszych działań. W takich wypadkach ocenialiśmy stopień ryzyka i możliwość wykonania zadania.

Jerzy Gut Wypis 2

Kiedyś w kilka minut musieliśmy podjąć decyzję na „nie” bądź „tak” o udzieleniu pomocy siłom amerykańskim i afgańskim w odbiciu zakładników w prowincji Paktika. Po naprawdę krótkiej analizie, otrzymaniu wstępnej koncepcji z TF-50, daliśmy zielone światło. Nie musieliśmy dawać zgody na udział Polaków w tej operacji. Była to nasza suwerenna decyzja, ale mając na względzie życie zakładników, zdecydowaliśmy, że podejmiemy to wyzwanie. Operacja zakończyła się pełnym sukcesem.

JR: Znam tę historię, opisałem ją w książce
„Task Force-50. Operacja Sledgehammer”. A który moment możemy nazwać przełomowym w misji?


JG: Sądzę, że nie było jakichś przełomowych momentów. Ważne natomiast są inne fakty, związane z dyslokacją oraz zasadami działania komandosów. W 2007 r. GROM operował w prowincji Kandahar. Decyzją Ministra Obrony Narodowej nastąpiła konsolidacja sił i zdecydowano o umiejscowieniu wszystkich żołnierzy Wojsk Specjalnych w prowincji Ghazni. Właśnie tam, od 2009 r., pierwszy raz w naszej historii, w jednej prowincji działały dwa Zespoły Zadaniowe z dwóch różnych jednostek: GROM i JWK. Jako Dowództwo Wojsk Specjalnych ustanowiliśmy element synchronizujący ich działania. To wspomniany już ZKWS. Łączył wszystko w jedną całość, tak aby operacje obydwu Zespołów się uzupełniały, a nie nakładały. Był to bardzo dobry ruch, moment od którego znaczenie wzrosła efektywność działań naszych żołnierzy w Afganistanie. ZKWS spinał także nasze operacje z działaniami wojsk konwencjonalnych. Był równocześnie wysuniętym elementem DWS na teatrze działań oraz aktywnie uczestniczył w procesie targetingu.

JR: Afganistan udowodnił jedno: stawiając właściwe zadania, wpinając ludzi we właściwą strukturę dowódczą można być pewnym efektów. Nigdy wcześniej polskie siły specjalne nie odnosiły takich sukcesów, jak w czasie tej misji.


JG: Jeśli mówimy o sukcesach, to trzeba powiedzieć, jak wyglądał łańcuch dowodzenia siłami specjalnymi. To był bowiem krytyczny element, gwarantujący osiąganie pozytywnych efektów. W ISAF istnieje osobny łańcuch dowodzenia siłami specjalnymi, na czele którego stoi natowskie Dowództwo Komponentu Operacji Specjalnych w Afganistanie (ang. NSOCC-A), skupiające pod sobą wszystkich specjalsów na teatrze działań. Pod nie podlega Dowództwo Operacji Specjalnych ISAF (ang. ISAF SOF), z którego bezpośrednio spływają zadania do poszczególnych zespołów zadaniowych (task force). Takie rozwiązanie podkreśla wagę, jaką przywiązują wszyscy natowscy sojusznicy – przede wszystkim Amerykanie – do efektów możliwych do uzyskiwanych przez komandosów. Myślę o efektach politycznych, ekonomicznych, strategicznych, co najmniej poziomu operacyjnego. Tego typu podejście uwzględnia również zrozumienie dla specyfiki, czy odrębności, inności operacji wykonywanych przez siły specjalne. Misja ISAF będąca największa operacją NATO pokazała, że nie powinno się wrzucać sił specjalnych do jednego, dużego worka, że komandosi mają swoją specyfikę, którą należy uwzględnić w prowadzeniu działań bojowych.

Jerzy Gut Wypis 3

Misja wyraźnie pokazała, że aby skutecznie wykorzystywać potencjał sił specjalnych muszą być one dowodzone przez odpowiednio przygotowane do tego sztaby, przez ludzi doskonale wiedzących jak najlepiej ich użyć, w jaki sposób wpisać działania specjalsów w całość operacji. Tu należy wyraźnie podkreślić, że siły specjalne, mimo że zgrupowane w osobnym łańcuchu dowodzenia, działały w ścisłej koordynacji z wojskami konwencjonalnymi. Dla nas niesamowicie ważne było to, że mieliśmy swoich ludzi na każdym szczeblu dowodzenia w łańcuchu operacji specjalnych ISAF. W wojskach specjalnych najważniejsi są ludzie, to oni warunkują wykonanie zadania. Afganistan to była ogromna inwestycja w naszych ludzi. Inwestycja, która już teraz przyniosła dla nas wiele korzyści.

JR: Jakich?


JG: Funkcjonując w odrębnym łańcuchu dowodzenia, wpisywaliśmy się w główne zadania misji ISAF. Realizowaliśmy pełny wachlarz zadań z katalogu sił specjalnych: od akcji bezpośrednich (ang. direct actions), poprzez rozpoznanie specjalne (ang. special reconnaissance) do doradztwa wojskowego (ang. military assistance). Te same operacje realizować będziemy pod każdą szerokością geograficzną, w tym również w Polsce. Mam tu na myśli nasze podstawowe zadanie, jakim jest obrona suwerenności państwa. Wartością dodaną jest to, że poprzez swoje działanie zdobyliśmy zaufanie sojuszników. Tego na pewno nie osiągnęlibyśmy działając w warunkach pokoju. Zgromadziliśmy mnóstwo nowych, w tym również bojowych doświadczeń. Współdziałając z różnymi rodzajami wojsk osiągnęliśmy realną interoperacyjność. Tego wszystkiego z pewnością nie bylibyśmy w stanie osiągnąć w Polsce. Afganistan to bez wątpienia kolejny milowy krok w rozwoju naszych Wojsk Specjalnych.

JR: Niektórzy decydenci przekonują, że „ekspedycyjność” utrudnia realizację głównego celu istnienia Sił Zbrojnych RP – przygotowaniu do obrony kraju. Jak by ich pan przekonywał, że to niezbyt fortunny argument?


JG: Sytuacja bojowa w operacji ISAF wymusiła konieczność pozyskiwania nowych zdolności przez Wojska Specjalne, chociażby zdolność do prowadzenia rozpoznania obrazowego poprzez wprowadzenie na nasze wyposażenie bezpilotowych środków rozpoznawczych. Zabezpieczały one nie tylko specjalsów, ale także wojska konwencjonalne. To zdolności, które efektywnie możemy wykorzystywać w narodowej operacji obronnej. Kolejnym dobrym przykładem jest 7 Eskadra Działań Specjalnych, którą utworzono z myślą o zabezpieczeniu naszych działań. Wszyscy jej piloci wyszkoleni m.in. w USA, a większość przeszła przez afgańską misję, zapewniali transport lotniczy i wsparcie z powietrza. To z pewnością będzie procentować w każdej misji na terenie kraju. W warunkach bojowych przetestowaliśmy działanie komponentu operacji specjalnych z wojskami konwencjonalnymi, w Afganistanie głównie z komponentem lądowym oraz elementami komponentu sił powietrznych.

Jerzy Gut Wypis 4

Pod Hindukuszem zobaczyliśmy jak ważne jest nasze współdziałanie ze służbami specjalnymi. Przykłady w tym względzie można mnożyć. Jest to dokładnie to, o czym mówił Szef BBN w kontekście budowania „odporności strategicznej kraju”. Wojska specjalne zdecydowanie wpisują się w tę koncepcję.

JR: Wystarczy porównać możliwości sprzed dekady i obecnie, żeby zobaczyć różnicę?


JG: Spójrzmy na Irak. GROM odnosił spektakularne sukcesy w 2003 r., w czasie wojny koalicji międzynarodowej z siłami Husajna oraz w czasie późniejszej misji w tym kraju. Ale w Iraku GROM operował na poziomie sekcji – grupy działań specjalnych. Cały proces dostarczenia, potwierdzenia informacji, zabezpieczenie w środki transportowe, to wszystko otrzymywaliśmy od naszych sojuszników, głównie od Stanów Zjednoczonych. Pierwszy raz polski samodzielny Zadaniowy Zespół Bojowy pojawił się w 2007 r., w Afganistanie. Wtedy zauważyliśmy, że mamy znakomitych operatorów, będących w stanie wykonać operację w każdym środowisku. Ale bardzo brakowało nam narzędzi rozpoznawczych. Od tamtego momentu rozpoczęliśmy działania mające na celu rozwój zabezpieczenia informacyjnego, w tym środków bezpilotowych, stanowiących podstawę do efektywnego prowadzenia operacji. Rozpoczęliśmy także ścisłą współpracę w tym aspekcie ze służbami specjalnymi. Te zdolności zwiększały się systematycznie, aż osiągnęliśmy w Afganistanie możliwość samodzielnego przygotowania i prowadzenia operacji specjalnych. To nasi ludzie, wsparci przez służby specjalne opracowywali tzw. pakiet targetingowy. W efekcie bardzo rzadko korzystaliśmy ze wsparcia sojuszników, bazując z powodzeniem na własnych zdolnościach.

JR: „Pakiet targetingowy” wzbudził spore zainteresowanie sojuszników. Może Pan ujawnić coś więcej?


JG: W tym miejscu wielki ukłon do oficerów SWW i SKW, którzy z nami pracowali. Bardzo szybko stworzyli sprawny i solidny „narodowy system pozyskiwania informacji”, który umożliwiał budowanie pakietów celów i w efekcie zaplanowanie i przeprowadzenie operacji specjalnych. Myślę, że jakieś 60 proc. z nich bazowało na „intelu” z naszych narodowych komórek.

JR: Często zapomina się o tym, że specjalsi nie odnosiliby sukcesów, gdyby nie wsparcie sił regularnych. Patrząc na statystyki, działania sił specjalnych w Afganistanie były dla operatorów bezpieczniejsze, niż służba żołnierzy z jednostek regularnych.


JG: Wielokrotnie podkreślam, że Wojska Specjalne nie są lepsze, niż inne rodzaje SZ RP. Są inne. Współpraca z żołnierzami z wojsk konwencjonalnych układała się bardzo dobrze na każdej zmianie misji w Afganistanie. Zdarzało się, że dowódcy kontyngentów byli wyróżniani przez dowódców naszych jednostek za pełne zrozumienie potrzeb i ogromne wsparcie jakie okazywali prowadzonym przez nas operacjom. Z tego powodu Honorowymi Odznakami Jednostki Wojskowej GROM wyróżnieni zostali generałowie: Bogdan Tworkowski, Andrzej Przekwas i Janusz Bronowicz.

Jerzy Gut Wypis 5

Bez wątpienia wsparcie okazane przez żołnierzy wojsk konwencjonalnych przełożyło się na sukcesy naszych jednostek i za to należy się naszym kolegom ogromny szacunek i podziękowania.

JR: Pamiętam jedną z naszych pierwszych rozmów, przed ponad dekadą. Dowodził pan wtedy 6 batalionem desantowo-szturmowym w Gliwicach, przygotowywał się do misji w Bośni, a niespodziewanie wylądował na trzeciej zmianie misji w Iraku. Jak bardzo od tego czasu zmieniło się wojsko?


JG: Irak i Afganistan zmieniły całą armię, również oblicze Wojsk Specjalnych. Trudno powiedzieć, że dla naszych żołnierzy były to misje stabilizacyjne. W wielu przypadkach musieli po prostu walczyć o przetrwanie. Brali udział w typowych działaniach bojowych i to w najgorszym wydaniu, bo z reguły przeciwnik był niewidoczny. Dla nas misje oznaczały skok technologiczny. Jako doskonały przykład można podać bezpilotowe środki rozpoznania. Na początku korzystaliśmy ze sprzętu sojuszników, a od kilku lat zapotrzebowania jednostek specjalnych w tym względzie spełniają żołnierze z jednostki NIL. Utworzono ją 2009 r. pod kierunkiem DWS. Sukcesywnie rozwijano współpracę pomiędzy DWS a SKW i SWW, skutkiem czego nasze współdziałanie w Afganistanie było coraz bardziej efektywne. Wspominałem już o możliwościach jakie otrzymaliśmy po utworzeniu 7 Eskadry Działań Specjalnych. Jeśli obecny potencjał porównamy do możliwości w Iraku, czy początków misji w Afganistanie, to odpowiedź na pytanie jaką rolę spełniło DWS nasuwa się sama. Udało się nam stworzyć sprawnie działający organizm, kompatybilny ze wszystkimi graczami na teatrze działań oraz tu, w kraju. I – co niezmiernie istotne – działając w takich uwarunkowaniach mogliśmy naprawdę efektywnie wykorzystywać posiadane przez nas zdolności. Uzyskaliśmy zdolność do planowania i prowadzenia operacji specjalnych w układzie sojuszniczym z pełnym efektem interoperacyjności. Mieliśmy swoich ludzi na każdym szczeblu dowodzenia siłami specjalnymi ISAF, co pozwoliło na zobaczenie pełnego obrazu jak taka struktura funkcjonuje
W przypadku Wojsk Specjalnych na misję staramy się kierować jednolite pododdziały złożone z ludzi, którzy się doskonale znają, są ze sobą zgrani i tym samym świetnie nawzajem się rozumieją.

JR: No właśnie. W Iraku dowodził pan batalionem, którego żołnierze pochodzili z 76 jednostek wojskowych z całej Polski. To przykład przemawiający do wyobraźni, jaką armię mieliśmy przed Irakiem i Afganistanem. Czy uważa pan, że da się przygotować wojsko do skutecznego działania w warunkach realnego pola walki, jeśli żołnierze nie będą sprawdzani w walce na misjach?


JG: Misje bojowe zmieniają bardzo wiele. Weryfikują sprzęt, procedury, przygotowanie i umiejętności. Tam żołnierze działają w sytuacji realnego zagrożenia ze wszystkimi tego konsekwencjami. Skutkiem tego zgromadzono ogromny bagaż doświadczeń, będący wartością samą w sobie. W przypadku Wojsk Specjalnych analizujemy nawet pojedyncze akcje, w każdej z jednostek jest komórka odpowiedzialna za zbieranie i analizę doświadczeń. Wnikliwie przetwarzano materiały z każdej kolejnej zmiany. Implementujemy na bieżąco najnowsze trendy z teatru działań, staramy się zrozumieć przeciwnika, by jak najlepiej przygotować naszych żołnierzy do realnych zadań, a nie do ćwiczeń wspomaganych komputerowo. Musimy działać z chirurgiczną precyzją, tu nie ma komendy „wróć”, a każdy operator ma jedno życie.

Jerzy Gut Wypis 6

Misje zagraniczne Wojsk Specjalnych można – w moim odczuciu – postrzegać jako ostatni etap procesu przygotowań do najważniejszej z operacji. Czyli operacji obronnej państwa. To wszystko, czego się nauczyliśmy, co przetestowaliśmy w Afganistanie śmiało możemy wykorzystać tu, w kraju. I to o wiele efektywniej, niż jakiś czas temu. Przecież w kontekście wydarzeń na Ukrainie odświeżane są deklaracje NATO o kolektywnej obronie, a my działaliśmy przez kilka lat w natowskim łańcuchu dowodzenia sił specjalnych ISAF. Przetrenowaliśmy w praktyce prawie pełne spektrum planowania i prowadzenia operacji specjalnych wedle standardów Sojuszu. Mamy sprawdzony sztab, zdolny do kierowania działaniami zespołów bojowych ze wszystkich naszych jednostek. W Afganistanie przetestowaliśmy również współdziałanie z wojskami konwencjonalnymi, szeroką współpracę ze służbami specjalnymi. To wszystko miało miejsce w ramach misji ISAF. Dzięki temu doszliśmy do wysokiego poziomu interoperacyjności. Rozwinęliśmy w ten sposób nasze zdolności, które wpisują się w efektywne wykorzystanie w naszej narodowej operacji obronnej. Co niezmiernie istotne, dzięki efektom uzyskanym na polu walki, zyskaliśmy szacunek i zaufanie sojuszników oraz pozycje wiodącego kraju w zakresie operacji specjalnych w Europie Środkowo-Wschodniej.

JR: Pisałem o tym wczoraj Ale chyba nie tylko Środkowo-Wschodniej, bo Wojskom Specjalnym z zainteresowaniem przyglądają się sojusznicy z północy?


JG: Jednym z celów, jaki przełożeni postawili nam w 2007 r., przy formowaniu Wojsk Specjalnych jako odrębnego Rodzaju Sił Zbrojnych, było osiągnięcie pozycji lidera w regionie Europy Środkowo-Wschodniej. Z perspektywy tych siedmiu lat mogę dziś powiedzieć, że dobór partnerów, z którymi współpracujemy obecnie nie był przypadkowy. Stworzyliśmy bowiem solidną koalicję sił specjalnych z państw naszego regionu. Jest to szczególne aktualne w kontekście obecnej sytuacji. Mamy porozumienia o współpracy w zakresie sił specjalnych podpisane z państwami Grupy Wyszehradzkiej oraz Litwą i Chorwatami, z którymi z sukcesem współdziałaliśmy na bojowo w Afganistanie. Mocno współpracujemy ze Skandynawami oraz pozostałymi państwami basenu Morza Bałtyckiego. Od 2009 r. naszym strategicznym sojusznikiem pozostają Stany Zjednoczone. Widać zatem, że kierunki zaangażowania nakreślone parę lat temu przez Wojska Specjalne okazały się tymi, które są obecnie bardzo pożądane.

Jerzy Gut Wypis 7

JR: Bardzo blisko współpracujecie z Amerykanami. Niektórzy decydenci uważają nawet, że specjalsi zbytnio się „zamerykanizowali”?

JG: Nie będę próbował formułować jakiś nowych teorii. Przytoczę za to bardzo znane porzekadło: „z kim przestajesz, taki się stajesz”. Jeśli mamy kontakty z niezwykle wymagającym parterem, który dysponuje ogromnym doświadczeniem, ma światowej klasy sprzęt – przypomnę, że kompatybilny z naszym – to możemy oczekiwać, że nasz rozwój znacząco przyśpieszy. Ze współpracą w ramach wojsk specjalnych jest dokładnie tak samo jak w sporcie. Zawsze warto trenować z lepszymi od siebie, bo wtedy z reguły szybciej staniesz się zawodnikiem „światowej klasy”.

JR: Czego pan się nauczył od Amerykanów?


JG: Pewnej konsekwencji i skuteczności w działaniu. Mówiąc o tym chciałbym nawiązać do podpisanej w Krakowie, w lutym 2009 r., umowy ze Stanami Zjednoczonymi o wzajemnej współpracy w zakresie sił specjalnych. W olbrzymiej mierze to właśnie dzięki wsparciu Dowództwa Operacji Specjalnych USA (ang. USSOCOM) nasz DWS osiągnął pełną zdolność do kierowania działaniami podległych jednostek. W tym zakresie nie mieliśmy wówczas żadnych doświadczeń z poziomu operacyjnego. Więc Amerykanie musieli nas szkolić od podstaw. Wspominając o ich konsekwencji mam na myśli systematykę z jaką nas rozliczali sprawdzając: ilu ludzi przeszkoliliśmy na kursach, jak wygląda przygotowanie językowe, jak rozwijamy strukturę. Nauczyli nas systematyczności w stawianiu sobie kolejnych celów i konsekwencji w ich realizacji. Patrząc na finalne efekty wydaje mi się, że i oni, i my jesteśmy zadowoleni z przebiegu procesu dochodzenia do posiadanych dzisiaj zdolności. Chciałbym tu zaznaczyć, że – co potwierdzają doświadczenia – do współpracy w strukturach międzynarodowych znacznie trudniej przygotować dowództwa i sztaby, niż samych operatorów.

JR: Czego Amerykanie mogą się uczyć od nas?


JG: Może inaczej: co pokazaliśmy Amerykanom? Pokazaliśmy, że warto w nas inwestować, że jesteśmy wiarygodnym sojusznikiem i poważnym partnerem w NATO. To jak sądzę jest największa wartość dodana naszej wzajemnej i niezwykle owocnej współpracy z siłami specjalnymi USA. Dlatego z olbrzymią dumą, przed kilkoma tygodniami, odbierałem w Tampie z rąk admirała Wiliama McRavena, dowódcy USSOCOM, Medal Dowództwa Operacji Specjalnych. Ten medal traktuję jako wyraz uznania dla całej społeczności polskich Wojsk Specjalnych, a przede wszystkim dla żołnierzy byłego DWS. To, czym dziś dysponujemy to również zasługa olbrzymiej pracy wykonanej przez poprzednich dowódców: gen. broni Włodzimierza Potasińskiego, który pośmiertnie został uhonorowany Medalem USSOCOM, gen. bryg. Marka Olbrychta i gen. bryg. Piotra Patalonga, obecnie Inspektora Wojsk Specjalnych. Pokazaliśmy również naszą determinację i konsekwencję w dążeniu do osiągnięcia założonych celów.

JR: Teraz jednak komandosi wrócili do koszar. I to będzie problem. W 2012 r. w Warszawie był admirał William McRaven. Powiedział, że po zakończeniu wojny w Afganistanie Amerykanie będą musieli zmagać się z problemami umownie określanymi jako „PTSD” jeszcze przez kilkadziesiąt lat. Stwierdził: „Niestety nie znamy do końca efektów udziału w wojnie: duchowych, fizycznych czy umysłowych, jednak z całą pewnością możemy stwierdzić, że te skutki będą długotrwałe. Ciężko pracujemy nad tym, aby przez kolejne 20-30 lat być przygotowanym na walkę z efektami wojny”. Widać, że USSOCOM bardzo poważnie podchodzi o problemu. Czy żołnierze WS powinni być objęci podobnymi programami?


JG: Mamy bardzo restrykcyjny proces naboru, szczególnie do zespołów bojowych. Nie stwierdziliśmy jak dotąd żadnego standardowego przypadku PTSD. Cały czas rozmawiamy z naszymi psychologami, z dowódcami jednostek, monitorujemy sytuację. Widzę tu natomiast inną ważną kwestię. Wielu z naszych żołnierzy było na misjach po kilka razy. Przyzwyczaili się do tego, że żyją na co dzień z dużą dozą adrenaliny i po powrocie do kraju chcą nadal działać na wysokich obrotach, angażując się m.in. w uprawienie sportów ekstremalnych. Wspinają się w wysokich górach, uprawiają freeskiing czy skydiving. Na dłuższą metę stawianie sobie ekstremalnych wyzwań może mieć dla nich negatywne skutki. Staramy się wyprzedzać zagrożenia, stosując szeroką gamę działań profilaktycznych.

Jerzy Gut Wypis 8

JR: Poruszył Pan ważny problem: ludzie przyzwyczajeni do życia z adrenaliną przeżyją prawdziwy wstrząs, gdy skończy się misja, która tej adrenaliny dostarczała. Powrót do szkolenia poligonowego i prozy życia w koszarach będzie rodził frustracje. Jak zamierzacie kompensować brak „adrenaliny z pola walki”?

JG: Słowo „frustracja” w tym przypadku jest chyba przesadą. Natomiast odpowiedni dobór nowoczesnych i efektywnych metod i form szkoleniowych, a także wysoki poziom treningów i ćwiczeń taktycznych powinien w pewien sposób kompensować ten brak „adrenaliny z pola walki”. Jest to na pewno wyzwanie dla nas wszystkich, a przede wszystkim pionów szkolenia na wszystkich szczeblach dowodzenia. Dlatego osobiście uważam, że należy także brać pod uwagę dalsze angażowanie Wojsk Specjalnych – na pewno w mniejszym wymiarze niż to było w misji ISAF – w inne misje NATO czy UE. Oczywiście, jeżeli to będzie się w pisywać w interesy polskiej racji stanu. Ale o tym zdecydują nasi politycy.

JR: W każdej armii jednostki specjalne konkurują ze sobą. W swoich książkach opisują to m.in. amerykańscy specjalsi. U nas także widać taką rywalizację. Nie unikniemy jej, nie ma sensu mówić, że nie ma problemu. Co robić, żeby ta konkurencja była zdrowa?


JG: Każdy chce być jak najlepszy w tym co robi, to akurat dosyć powszechne. Ważne aby przestrzegać pewnych zasad w tym zakresie. Staraliśmy się wpajać te zasady ludziom w TF i w jednostkach: że mają się wzajemnie uzupełniać. A jak już rywalizować, to na zdrowych, określonych zasadach. Dlatego nigdy nie staraliśmy się taryfikować: ten lepszy, tamten gorszy. Staramy się oceniać każdą operację, co było dobrze zrobione, na co należy zwrócić uwagę, co jest do poprawienia. Nie wrzucamy tego do szuflady, staramy się o swojego rodzaju transparentność wewnątrz WS. Pracujemy na bieżąco nad tym aby na bieżąco usprawniać procedury. Dobrym rozwiązaniem jest prowadzenie wspólnych szkoleń, kursów instruktorsko-metodycznych czy ćwiczeń instruktażowych, które mogą stanowić klucz do wzajemnego zrozumienia. Im lepiej nasi ludzie się znają, tym bardziej rozumieją, szanują na co dzień. W Afganistanie obserwowaliśmy dobre współdziałanie pomiędzy ludźmi z Task Force, Grupy Wsparcia Informacyjnego z NIL-a oraz ZKWS. Wszyscy mieli świadomość, że muszą się wzajemnie uzupełniać, bo to warunkuje powodzenie operacji.

JR: Obserwując fora internetowa można dojść do wniosku, że nie udało się to w stu procentach. I tu dochodzimy do wątku przerwanego na początku rozmowy: o politykę informacyjną. Choć dosyć dobrze orientuję się w tych sprawach, nie zauważyłem stosowania jakiegoś algorytmu związanego z upublicznianiem informacji o waszych działaniach. Konsekwencji nie było nawet przy podawaniu numerów TF. Raz je podawano, raz nie. Jaki był klucz doboru „robót” ujawnianych w komunikatach?


JG: Co do numerów TF – podawanie takich informacji niczemu dobremu nie służy, nie ma przecież żadnej „wartości dodanej”, jeśli w publikacji dotyczącej misji w Afganistanie będziemy zestawiać numer zespołu zadaniowego z nazwą jednostki. W przypadku Wojsk Specjalnych niezwykle ważne jest bezpieczeństwo zadań wykonywanych przez naszych żołnierzy, czyli tego wszystkiego, co składa się na tzw. OPSEC (ang. operations security). Ten aspekt dotyczy oczywiście zadań wykonywanych w danym czasie, planowanych misji, a także – bardzo często – nawet zakończonych operacji. Niekiedy ujawnienie nawet błahej z pozoru informacji może narazić na szwank dobro samych żołnierzy czy spowodować wręcz odwołanie misji.

Jerzy Gut Wypis 9

Trzeba otwarcie przyznać, że bardzo trudno w dzisiejszych czasach zadbać o to, aby pewne informacje nie wyciekały. Dotyczy to zarówno misji realizowanych np. w Afganistanie, jak i zadań w kraju. Nie jest w naszym interesie zbyt szczegółowe mówienie o szkoleniach, uzbrojeniu czy potrzebach sprzętowych. Ale czasami jesteśmy postawieni przed ścianą, kiedy na przykład ktoś z wojskowego kręgu powie w pewnym kontekście „A”, wtedy my musimy powiedzieć „B”. Bo przecież nie ma sensu zaprzeczać temu, co już ujrzało światło dzienne. Wojska Specjalne nie są samotną wyspą, są częścią armii, a podatnik powinien wiedzieć na co są wydawane jego pieniądze i nie możemy z założenia nakładać embarga na wszystko.

JR: Podatnik utrzymuje też służby specjalne, a nie słyszałem opinii, że w zamian powinien dostawać informacje, co te służby robią? Nie chodzi też o „nakładanie embarga na wszystko”, tylko o jakiś system informowania. Na razie obserwuję wolną amerykankę…


JG: Z tego powodu powstaje sporo dylematów na co dzień. W każdym systemie najsłabsze ogniwo stanowi człowiek i nad tym, z pewnością, musimy popracować, budując świadomość co do ważności tematu wśród naszego otoczenia, jak i wewnątrz samych Wojsk Specjalnych. Niestety, wśród mediów liczy się każdy szczegół, każdy chce być pierwszy i czasami nawet nasi ludzie ulegają tym trendom. A przecież to proste: jeśli mówimy o naszych żołnierzach, to róbmy to z rozmysłem, mając na względzie ich dobro, a często również powodzenie operacji o strategicznym charakterze. Proszę się zatem nie dziwić jeśli informacje o działaniach wychodzą z opóźnieniem bądź nie ma ich w ogóle.

Rozmawiał: © Jarosław Rybak


Fot. Archiwum COS-DKWS