2 lipca 2015 r. pogoda idealnie wkomponowała się w nastroje gospodarzy. Zaledwie kilka dni wcześniej Zwierzchnik Sił Zbrojnych wskazał, że to sztab na warszawskim Bemowie ma dowodzić w czasie wojny. To było oczywiste, wynikało z fundamentów reformy systemu dowodzenia Siłami Zbrojnymi. Ale w naszej armii oczywistości wcale nie są takie oczywiste.


Cała podszyta emocjami dyskusja o tym, kto ma być dowódcą w czasie „W” była dla mnie zwykłym biciem piany. Wprowadzona przed kilkunastoma miesiącami reforma – pisząc najprościej – podzieliła kompetencje: Sztab Generalny wypracowuje plany długofalowe, Dowództwo Generalne przygotowuje do walki, a Operacyjne – dowodzi na tzw. teatrze działań. To czy tym teatrem będzie Afganistan, Czad czy obszar Rzeczpospolitej Polskiej, to tylko efekt zmieniającej się rzeczywistości. Dlatego medialna dyskusja „kto ma dowodzić” to niezrozumiałe rozbudzanie niepotrzebnych emocji. I oczywiście nie chodziło o nazwisko wodza naczelnego, tylko wskazanie miejsca, gdzie ten najważniejszy sztab będzie się znajdował. Bo dowódca to nie jest jedna osoba, która w sytuacji zagrożenia krzyknie „naprzód” (lub „za mną” – w zależności od osobistej bitności). To komórka organizacyjna, sztab, który będzie kierował obroną.

„Kandydat do mianowania”


Tak więc „wskazanie gen. broni Marka Tomaszyckiego – Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, jako kandydata do mianowania w czasie wojny na stanowisko Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych” to efekt jałowych, choć rozniecających emocje dyskusji, które doprowadziły do oczywistych wniosków. Bo przecież – powtórzę się – nie chodziło o dożywotnie wskazanie konkretnego człowieka, tylko o oficjalne potwierdzenie, które dowództwo ma dowodzić w czasie wojny. Sam generał stał się tylko personifikacją dyskusji.
Decyzja nie obniża roli Dowództwa Generalnego (któremu, pod wodzą gen. dyw. Mirosława Różańskiego przyglądam się z dużymi nadziejami) czy Sztabu Generalnego. Po prostu porządkuje rzeczywistość.

Gen. Marek Tomaszycki


Osobiście mam satysfakcję, że generał stoi na czele Dowództwa Operacyjnego. Wczesną wiosną 2010 r. rozstrzygały się decyzje, kto zastąpi odchodzącego na emeryturę gen. broni Bronisława Kwiatkowskiego, ówczesnego Dowódcę Operacyjnego. Pracowałem wtedy w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, byłem bliskim współpracownikiem śp. ministra Aleksandra Szczygło. Stąd znałem plany ministra. Odchodzącego gen. Kwiatkowskiego miał zastąpić gen. Tomaszycki. Dla mnie był to doskonały kandydat. Z tego co wiem, prezydent Lech Kaczyński przychylił się do tej propozycji. Temat był mocno zaawansowany, więc nie jestem jedynym, posiadającym tę wiedzę. Tragedia pod Smoleńskiem, w której zginęli Prezydent RP, Szef BBN i Dowódca Operacyjny, o kilka lat przesunęła plany Aleksandra Szczygło.
Tyle historii i krótkiego przełożenia polityczno-publicystycznych dyskusji na rzeczywistość. Teraz mam nadzieję, ze zarówno Marek Tomaszycki, jak i kolejni kierujący sztabem na Bemowie pozostaną tylko kandydatami, a nigdy nie będą musieli być dowódcami czasu „W”.

Fot.: do.wp.mil.pl / st. chor. mar. Arkadiusz Dwulatek