Przez blisko dekadę GROM podlegał pod resort spraw wewnętrznych. – Dopóki w 1993 r. nie powstał Wydział 5 Zabezpieczenia Realizacji Urzędu Ochrony Państwa, do naszych zadań należało zatrzymywanie najpoważniejszych przestępców. Szczególnie, gdy bandyci korzystali z broni maszynowej. Mieliśmy kilka takich przypadków. Przestępcy byli narodowości rosyjskiej i ukraińskiej – przypominał gen. Sławomir Petelicki.


Przeczytajcie fragment ebooka GROM.PL o akcjach „Tomka”, „Wojtka”, „Magdy”, „Rotmistrza”, „Witka”, „Luka”, „Steva”, „Zena”, „Mła”, „Buziaka”, „Briana”. To m.in. oni organizują GROM CHALLENGE. Poznacie ich 13 września na poligonie w Czerwonym Borze.
Konkretną robotę komandosi wykonywali od wiosny 1991 r. Pierwsza głośna akcja, to próba aresztowania Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego, szefów spółki Art. B. UOP zwrócił się o pomoc do GROM-u. Z rozpoznania wynikało bowiem, że szefowie Art B. byli bardzo dobrze chronieni, m.in. przez antyterrorystów policyjnych. Grupa komandosów, m.in. Steve i Zen, wykonała zadanie. Ale właściciele Art B. zdążyli zniknąć.

Kolejną – budzącą emocje akcję – przeprowadzili rok później. Przełom maja i czerwca 1992 r. był jednym z najbardziej dramatycznych momentów w najnowszej historii Polski.

28 maja 1992 r. Sejm RP przyjął uchwałę zgłoszoną przez Janusza Korwina-Mikkego, która zobowiązywała Antoniego Macierewicza ministra spraw wewnętrznych do ujawnienia listy współpracowników Urzędu Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa z lat 1945 – 1990. Do 6 czerwca 1992 r. Macierewicz miał podać pełną informację na temat urzędników państwowych – od wojewody wzwyż – a także senatorów i posłów. Do dwóch miesięcy musiał ujawnić wykaz sędziów, prokuratorów i adwokatów, a do sześciu miesięcy – radnych gmin oraz członków zarządów gmin.

Nocą z 3 na 4 czerwca sekcje GROM-u rozjechały się po kraju. Z rozrzuconych po Polsce archiwów SB komandosi mieli dostarczyć do Warszawy dokumenty tajnych współpracowników. Ich wykaz, znany jako „lista Macierewicza” 4 czerwca rano znalazł się w parlamencie. Znaleźli się na niej m. in. prezydent Lech Wałęsa, marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski, 40 ówczesnych posłów, 10 senatorów, 11 ministrów oraz trzech wysokich urzędników Kancelarii Prezydenta RP.

Tego samego dnia prezydent Wałęsa przesłał do Sejmu wniosek o natychmiastowe odwołanie rządu. Premier Jan Olszewski wystąpił z w TVP z apelem o wsparcie społeczne dla rządu. Jednak tuż po północy, 5 czerwca 1992 r. Sejm uchwalił votum nieufności wobec rządu.

W tych gorących dniach GROM-owcy otrzymali polecenie wsparcia ochrony ministra A. Macierewicza. Tyle, że ich działań nie skoordynowano z pracą innych służb. Omal nie doszło do strzelaniny.

– Staliśmy pod blokiem, w którym mieszkał Macierewicz. Osiedla pilnowały też dwie prywatne firmy ochroniarskie. No i ochroniarze wzięli nas za złodziei samochodów. Zawiadomili policję – uśmiecha się „Magda”.

Policja przyjechała dwoma radiowozami. Z poloneza i furgonetki wysypało się 10 mundurowych. Pierwszy „złodziej” nie chciał szumu i zbiegowiska. Próbował spokojnie wyjaśnić, że też pracuje w MSW. Pozwolił się skuć kajdankami. Wtedy podjechały dwa osobowe peugoty. Wysiadło z nich kilku młodych wysportowanych ludzi z pistoletami maszynowymi MP-5. Wśród nich byli „Witek” i „Luk”. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach gangi złodziei samochodów nie wahały się strzelać! Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Z jednej strony policjanci, z drugiej uzbrojona grupa młodych, dobrze zbudowanych, krótko ostrzyżonych mężczyzn – wypisz wymaluj – gangsterów. – Kumpel powiedział do policjanta: „rozkuj naszego człowieka!”. Dopiero potem wyjaśniliśmy nieporozumienie. Ale ten brak koordynacji między służbami podległymi pod MSW mógł się skończyć fatalnie – twierdzi „Magda”.

Podobnych zadań, których wykonania zleceniodawcy nie uzgadniali z innymi formacjami mundurowymi było sporo.

– W centrum stolicy mieliśmy zawinąć grupę pół-Rosjan, pół-Polaków. Zdjęliśmy ich, ale świadkowie potraktowali to jak wojnę gangów. Zawiadomili policję. Zatrzymanych przekazaliśmy do UOP. Chwilę później, na jednym ze skrzyżowań policjanci zatrzymali nasz samochód i mierząc w nas z pistoletów, kazali wysiadać – wspomina młodszy chorąży sztabowy K. F., w środowisku znany jako „Mła”. Zaliczył pierwszą selekcję i pod koniec 1991 r. dostał przydział do GROM-u.

W 1992 r. do dramatycznych wypadków doszło w Żyrardowie. 12 maja tego roku policjanci próbowali zatrzymać złodziei samochodów. Czterej niebezpieczni przestępcy zaczęli ostrzeliwać się z broni maszynowej. W czasie ucieczki zabili przypadkowego taksówkarza, ranili dwóch policjantów oraz dwóch niemieckich biznesmenów. Jeżdżąc po ruchliwych drogach województwa skierniewickiego, w stronę policjantów wystrzelili ponad 1500 pocisków. Mieli duże ilości amunicji, gdyż w kwietniu 1992 r. ukradli ją z magazynów jednostki wojskowej pod Krakowem. „Nigdy dotąd po wojnie przestępcy nie użyli broni palnej na taką skalę” – opisywała te zdarzenia „Gazeta Wyborcza”.

Policja rozpoczęła obławę na wielką skalę. Przestępców szukano w całej Polsce. Pierwszego zatrzymano w Radomiu. Wielkie obławy urządzono w okolicach tego miasta oraz Rawy. Tropienie przestępców trwało kilka tygodni. Pod koniec czerwca 1992 r. 150 policjantów oraz 40 antyterrorystów policyjnych uczestniczyło w obławie na 25-letniego Pawła G. – jednego z bandytów. Zaskoczonego aresztowano w domu, w okolicach Skierniewic. Sąd skazał go za zabójstwo na 14 lat więzienia.

– Po strzelaninie w Żyrardowie zostaliśmy postawieni w stan gotowości bojowej. W jednostce opracowywaliśmy różne warianty zneutralizowania przestępców. Począwszy od zatrzymania pędzącego samochodu, po szturm pomieszczeń, w których się ukrywali – wspomina „Buziak”, uczestnik zdarzeń z 1992 r.

Jedno z kolejnych zadań polegało na zatrzymaniu dwóch grup bandytów. Pierwszą, liczącą czterech ludzi, GROM-owcy – ubrani w cywilne rzeczy, w kominiarkach na głowach – wyciągnęli z kawiarenki na piętrze dużej wypożyczalni kaset wideo w centrum Warszawy.

– W tym czasie my czekaliśmy na drugą grupę. Przez kilka godzin siedzieliśmy we wnętrzu blaszanej półciężarówki. Było strasznie zimno, a nie można się było poruszyć, bo wtedy z ulicy widać było, że kołysze się „pusty” samochód. Na sygnał ruszyliśmy do mieszkania, które znajdowało się w pobliżu wypożyczalni – wspomina „Brian”. Sprawnie wysadzono drzwi, ale mieszkanie okazało się puste.

Po jakimś czasie zwiadowcy przekazali sygnał, że przestępcy zbliżają się do domu. Nie mogli wrócić do mieszkania, w którym nie było drzwi. – Więc dwoma samochodami zablokowaliśmy ich mercedesa. Była godz. 11 przed południem, centrum Warszawy. Wyciągnęliśmy ich z samochodu. Jeden z kolegów siadł za kierownicą mercedesa i błyskawicznie odjechaliśmy. Potem policja odebrała kilka telefonów o pojedynku mafii – kontynuuje GROM-owiec.

W połowie lat 90., gdy specjednostką dowodził gen. Marian Sowiński, jego ludzie działali na wschodniej granicy Polski. W czasie tej – jednej z dłuższych i poważniejszych operacji prowadzonych na terenie kraju – zajmowali się tropieniem przemytników ludzi. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych ktoś doszedł do wniosku, że Straż Graniczna sama z tym sobie nie poradzi. W Komendzie Głównej SG o akcji wiedziało zaledwie kilku ludzi.

Zadanie polegało głównie na skrytej obserwacji wyznaczonego odcinka granicy.

– Przygotowania na miejscu trwały kilka tygodni. Jako turyści rozpoznawaliśmy teren. Po misternie przygotowanej „legendzie” do jednej ze strażnic granicznych udało się wprowadzić dwóch naszych ludzi. To zapewniało dopływ informacji o ruchach pograniczników – wspomina uczestniczący w operacji „Witek”.

W terenie obserwowali, jak prowadzone są patrole przy granicy oraz dokumentowali wykryte przykłady „enpegie” – jak w slangu pograniczników nazywano nielegalne przekroczenia granicy.

Jeden z lokalnych, ważnych oficerów dostał informacje, że na jego odcinku dzieje się coś dziwnego: – Postanowił przeciwdziałać. Okoliczne placówki Straży Granicznej i policja dowiedziały się, że najprawdopodobniej szykuje się duża kontrabanda ze Wschodu, a transport ochrania „warszawska mafia”. Ze stolicy ściągnięto nawet śmigłowiec z kamerą termowizyjną, dzięki której poszukiwano ludzi. Po interwencji dowódcy GROM-u w MSW, dosyć szybko śmigłowiec przekierowano w inny region Polski.

GROM-owcy ze ścigających stali się ściganymi. A policjanci i pogranicznicy byli przekonali, że poszukują ludzi z mafii… Mimo stałego przeczesywania terenu, intensywnych kontroli samochodów o zamiejscowych rejestracjach, legitymowania ludzi przez dwa tygodnie trwania operacji nie wykryto ani jednego komandosa.

Kolejna „publiczna” robota komandosów nie budziła już takich emocji. W czerwcu 1997 r., w czasie wizyty papieża, dwie sekcje specjalne wsparły Biuro Ochrony Rządu. – Nasz śmigłowiec towarzyszył maszynie, którą latał Jan Paweł II – mówią „Magda” i „Rotmistrz”.

grom_baner_02

Więcej o jednostce? Tagi: GROM