Felieton ukazał się w marcowym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.

Mieli się dynamicznie rozwijać, obiecywano im rozbudowę, nowy sprzęt, a zostali nagle rozwiązani. Jednym rozkazem zmarnowano dorobek sił specjalnych, wysokiej klasy specjaliści natychmiast zaczęli odchodzić. W 2014 r. mija 20 lat od rozformowania pododdziałów specjalnych WP. Do dziś rozkaz ówczesnego szefa Sztabu Generalnego WP gen. Tadeusza Wileckiego uznawany jest za kuriozalny, szkodzący wojsku. Tymczasem tamte decyzje miały mocne uzasadnienie merytoryczne. Ale zmiany wprowadzano w taki sposób, że do dziś są symbolem bezmyślności decydentów.

Gdy istniał Mur Berliński rzeczywistość była prosta. Zgodnie z Doktryną Obronną RP armia przygotowywała się do wojny jądrowej Układu Warszawskiego z NATO. Mieliśmy wystawić Front Polski z dwoma armiami pierwszorzutowymi i armią zapasową. W ten schemat wpasowano system jednostek specjalnych. Na rzecz frontu działał 1 Batalion Szturmowy, armie pierwszorzutowe miały „obsługiwać” 62 i 56 Kompanie Specjalne. Rezerwową – 48 Kompania. Do zadań specjalsów należało m.in. wykrywanie i neutralizacja broni jądrowej, stanowisk dowodzenia, węzłów łączności, rozpoznania radioelektronicznego.

Wszystko się zmieniło w 1991 r., gdy rozwiązano Układ Warszawski i rozpadł się ZSRR.

Rzeczywistość wymusiła zmiany. Dlatego w zasadach nowej polityki bezpieczeństwa i strategii obronnej RP wskazano nowe zagrożenia: konflikty zbrojne o charakterze lokalnym, regionalnym oraz zagrożenia pozamilitarne. Konieczna była więc restrukturyzacja całych sił zbrojnych.

Dlatego postanowiono rozwiązać istniejące pododdziały specjalne, a na bazie stacjonującego w Lublińcu 1 Batalionu Szturmowego utworzyć jedną dużą jednostkę – 1 Pułk Specjalny. Zarządzenie podpisane w listopadzie 1993 r. przez gen. Tadeusza Wileckiego nakazało realizację rozkazów do końca sierpnia 1994 r. Jednocześnie specjalsi dostali nowe zadania. Mieli się skupić na rozpoznaniu specjalnym, działaniach dywersyjnych oraz doraźnie organizowanych działaniach niekonwencjonalnych.

Wydając krótkie rozkazy, nikt z nie próbował tłumaczyć skąd się te zmiany biorą i czemu mają służyć. Odwrotnie. „Politykę informacyjną” realizowano w taki sposób, że na palcach można zliczyć tych, którzy z likwidowanych pododdziałów przenieśli się do Lublińca. A decydenci mieli wtedy wszystkie argumenty po swojej stronie. Łącznie z tymi, które żołnierze lubią najbardziej. Praktycznie każdy, kto przeszedł do nowej jednostki otrzymywał awans, zwykle o jedno „oczko”. Można było przebierać w stanowiskach. W nowym pułku było bowiem mnóstwo wolnych etatów.

Jak po latach oszacowano w Dowództwie Wojsk Specjalnych, ta reorganizacja „spowodowała jednorazową utratę ok. 60 proc. posiadanego potencjału bojowego”: ludzi oraz sprzętu. Odbudowa zajęła jakieś cztery lata. Po dwóch dekadach od tamtych wydarzeń pytanie czy wojsko potrafi przeprowadzić reformy tak by nie osłabiać własnego potencjału wciąż pozostaje otwarte.

Jarosław Rybak