Na pytania internautów odpowiada Jarosław Rybak, autor książki


Dlaczego bohaterami książki jest tak wąska grupa żołnierzy? To tylko część jednego zespołu? Czy to najlepsi komandosi z Lublińca?


J.R.: Książka oparta jest na kanwie jednej operacji –tej tytułowej. Pierwszy raz Polacy musieli uwalniać zakładników pojmanych przez terrorystów-samobójców. Uznałem, że to okazja aby pokazać całą historię oraz jej uczestników.
Na pewno nie można powiedzieć, że ta to „najlepsi żołnierze”. W książce poznacie ich życiorysy, więc sami przekonacie się, że to bardzo doświadczeni ludzie. Musieli wykonać ekstremalnie trudne zadanie i mieli sporo żołnierskiego szczęścia. To pozwoliło im odnieść sukces.
Ale misyjna rzeczywistość zwykle jest inna. Wiele operacji przygotowuje się miesiącami. Jedna zmiana otrzymuje wstępne informacje, analitycy pogłębiają wiedzę, cel znika, po czasie się pojawia. Więc „kinetyka”, czyli akcja w terenie to zadanie dla kolejnej zmiany. Pokazałem to na przykładzie „operacji mały Budda”.

Czy powstaną kolejne książki o TF-50?


J.R.: Ta książka jest pierwszą z serii. Dlatego przedstawia tylko niewielki wycinek historii i niewielką grupę specjalsów. Mam gotową koncepcję kilku następnych pozycji. Dlatego w Operacji „Sledgehammer” pominąłem wiele wątków. Warte przybliżenia są np. działania prowadzone w Ghazni. To w tej prowincji skupiał się główny wysiłek naszych specjalsów. Prowadzili tam operacje zwiększające bezpieczeństwo polskich żołnierzy, którzy tam operują.
Nie chcę ujawniać szczegółów, bo jaka wtedy byłaby przyjemność z czytania kolejnych pozycji. Mogę tylko zapewnić, że będzie sporo ciekawych opisów. Poznacie w nich kolejnych specjalsów i ich historie.
Ale nie skupiam się wyłącznie na Lublińcu. Mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach pojawią się ebooki ze wznowieniem moich książek o jednostce GROM. No ale to zależy od sprawności wydawnictwa, które ma je wprowadzić na rynek. Fani Wojsk Specjalnych dostaną więc ciekawe materiały do poczytania w jesienno-zimowe wieczory.

Kiedy ukażą się kolejne książki z tej zapowiadanej serii?


J.R.: Zwykle praca nad jedną trwa jakieś dwa lata. Ale teraz mam już sporo zebranego materiału. Więc powinno być szybciej.

W książce pojawia się bardzo dużo szczegółów dotyczących żołnierzy. Czy to ich nie demaskuje?


J.R.: Gdyby decydenci uznali, że żołnierze Wojsk Specjalnych muszą być chronieni w sposób ponadprzeciętny, to podjęliby specjalne środki. Tak jak to się robi w służbach specjalnych. Tam żołnierzom i funkcjonariuszom zapewniono kompleksową „przykrywkę”. W przypadku Wojsk Specjalnych wiadomo, gdzie znajdują się poszczególne jednostki, można zobaczyć, kto się wokół nich kręci. W niewielkim Lublińcu powszechnie wiadomo, kto pracuje w jednostce wojskowej, czyjego męża czy ojca przez pół roku nie ma w domu… To nie jest polski problem. U specjalsów w innych państwach jest podobnie.
Chodzi więc o to, żeby nie ujawniać stanowisk, na których pracują poszczególni ludzie. Podaję „ksywki”, ale one są znane w niewielkiej grupie żołnierzy. Tylko dosyć naiwny człowiek może myśleć, że znając „ksywkę” szybko odnajdzie człowieka. Zresztą niektórzy z bohaterów przyjęli nowe pseudonimy na potrzeby książki. Do tego one się zmieniają, bo koledzy często nadają nowe „ksywki” po jakimś konkretnym wydarzeniu. Dlatego np. jeden z żołnierzy występował w kolejnych książkach pod trzema „ksywkami”, a takich, którzy w „LUBLIŃCU.PL” mieli inne pseudonimy, niż w „Task Force-50” jest zdecydowanie więcej.
Niezwykle ważna jest też ochrona informacji mających wpływ na bezpieczeństwo na misji. Chodzi o z pozoru banalne dane o codziennym życiu w bazie, które mogą być cennymi informacjami dla „złych ludzi”. Skupiłem się na ekipie operującej w Paktice. Polacy wyprowadzili się z tej prowincji. Czytacie opisy bazy, której już nie ma.
Ekipa TF-50 wysyłana do Paktiki była „konfigurowana” pod zadania wykonywane w tej prowincji. Więc ta działające w Ghazni nie jest jej lustrzanym odbiciem.

Książka demaskuje specjalsów w ich rodzinach i wśród znajomych, przecież oni bardzo dbają o to, żeby jak najmniej osób dowiedziało się kim naprawdę są!


J.R.: Częściowo odpowiedziałem na to już w poprzednim pytaniu. Ale powinniśmy przestać żyć mitami. Od czasu misji w Iraku komandosi systematycznie wyjeżdżają na wielomiesięczne misje. Jeśli więc ktoś uważa, że ich rodziny czy znajomi nie wiedzą, gdzie przebywają, to są w błędzie. Podobnym mitem jest to, że żołnierze znikają i tygodniami nie dają znaku życia. To bzdury dla laików.
Z książki dowiecie się, że specjalsi nie rozmawiają w domach o „robotach” w Afganistanie. Takie są zasady. Patrząc przez pryzmat interesów wojska – to jest dobre rozwiązanie. Ja jednak patrzę na ten problem także przez pryzmat relacji w rodzinach. Od dłuższego czasu interesuję się pracą Kliniki Stresu Bojowego Wojskowego Instytutu Medycznego, w którym pomocy szukają weterani i ich rodziny. I tu się okazuje, że jednym z poważniejszych problemów w relacjach żołnierz wracający z Afganistanu – rodzina jest właśnie to, czy i jak mówi o misji? To obszerny temat, o którym warto kiedyś porozmawiać. Znam opinie terapeutów, mam też własne doświadczenia. Po opublikowaniu „LUBLIŃCA.PL” poprzez Facebooka kontaktowała się ze mną naprawdę spora liczbą żon, sióstr, a nawet matek żołnierzy. Dosłownie wszystkie powtarzały dokładnie to samo: wreszcie dowiedziały się co się dzieje na misjach, to budziło w nich dumę z „własnego specjalsa”. Więc na tej podstawie mogę powiedzieć, że takie publikacje działają pozytywnie na relacje w rodzinach. Ja w swoich książkach nie straszę, nie wzbudzam lęków. Chcę pokazać poświęcenie ludzi, którzy ryzykują zdrowie i życie dbając o nasze bezpieczeństwo. Doświadczenia mam takie, że to budzi pozytywne emocje u bliskich bohaterów książek. Mógłbym przytoczyć sporo dedykacji, jakie wypisywałem dla całych rodzin żołnierzy. To bardzo miłe dla mnie, a widząc reakcje czytelników – ważne także dla nich.

Dlaczego pisze pan tylko o komandosach. Czy inni żołnierze nie są godni zainteresowania?


J.R.: W „Task Force-50” specjalsi z szacunkiem mówią o tym, że nie byłoby ich sukcesów, gdyby nie służba żołnierzy z innych formacji. Staram się to podkreślać przy każdej okazji. Specjalsi wykonują skrajnie trudne operacje, ale paradoksalnie są one bezpieczniejsze od np. standardowego patrolu.
Wystarczy popatrzyć na statystyki. W sierpniowej operacji w Afganistanie zginął „Miron”, a dwóch jego kolegów zostało rannych. To była trzynasta zmiana. Poprzednio MEDEVAC udzielał pomocy poszkodowanemu żołnierzowi TF-50 w czasie siódmej zmiany. Ilu w tym czasie zginęło i rannych zostało żołnierzy z jednostek regularnych? Warto o tym pamiętać!
Bezpieczeństwo w trakcie operacji buduje się poprzez dobór ludzi o odpowiednich cechach, specjalistyczne szkolenie, odpowiednie wyposażenie, szczegółowe planowanie i przygotowanie roboty oraz właściwe przygotowane wsparcie. Najważniejsze są dwa pierwsze czynniki.
Już kilka razy przymierzałem się do pisania książek o jednostkach regularnych. Ale jak dotychczas zawsze kończyło się na wstępnych ustaleniach. A naprawdę widzę wiele bardzo ciekawych historii, wartych pokazania.

Czy w książce można znaleźć jakieś fotosy z misji?


J.R.: Nie liczyłem, ale będzie ich kilkaset. Co ważne, tym razem fotografie są kolorowe. Większość wykonano w Afganistanie.

Gdzie można kupić książkę? Czy podobnie jak „LUBLINIEC.PL” można ją kupić z autografem autora?


J.R.: Wersję papierową – w księgarniach m.in. sieci Empik. Jeśli zaś chodzi o książkę z dedykacją… Myślę o tym. O konkretach poinformuję poprzez m.in. fanpage`a „LUBLINIEC.PL Cicho i skutecznie”.

Czy będzie ebook?


J.R.: Już jest, wystarczy poszukać w sieci, choćby na stronie Empik.com.

Czy autor będzie jeździł po Polsce promując książkę?


J.R.: To zależy od zaproszeń Chętnie spotykam się z Czytelnikami, bo to dla mnie doskonałe źródło wiedzy o Waszych oczekiwaniach. Zainteresowanych zapraszam do kontaktu. Adres mailowy jest na tej stronie. Dziękuję za wszystkie pytania. Gdyby się jeszcze jakieś pojawiły – chętnie odpowiem. No i czekam na recenzje po lekturze „Task Force-50”.